Fatalny poranek 10 kwietnia
Z ustaleń komisji Millera: Dowódca eskadry uważał, że wylot do Smoleńska jest stosunkowo prostym lotem, z którym powinna poradzić sobie każda załoga
Chorąży miał przekazać załodze komunikat o pogodzie, ale tego nie zrobił. Dlaczego? Nie potrafił powiedzieć. Pułkownik, który powinien koordynować prezydenckie loty, spóźnił się na lotnisko o ponad godzinę i nie bardzo się orientował w sytuacji. Kontroler z lotniska wojskowego w Warszawie dowiedział się, że w Smoleńsku jest mgła, ale nie przekazał tej informacji dalej. Wiadomość doszła gdzie trzeba, gdy wrak prezydenckiego samolotu dopalał się pod Smoleńskiem.
Wszystko to wynika z raportu Millera i ostatnio opublikowanych protokołów i załączników. Dzięki tym dokumentom można dokładniej odtworzyć, co się działo, zanim doszło do katastrofy 10 kwietnia.
6 rano, przed wylotem
Na Okęciu pogoda idealna. Depesza METAR z godziny szóstej mówi o wysokiej jak na kwietniowy poranek temperaturze (5 stopni) i niewielkim wietrze. W rubryce dotyczącej widzialności meteorolog wpisał CAVOK – ulubione słowo lotników. Ten skrót od angielskiego wyrażenia „ceiling and visibility OK" oznacza, że widać na ponad 10 tysięcy metrów, na niebie nie ma chmur albo wiszą wysoko nad ziemią.
Poranek 9 kwietnia
Odprawa w gabinecie dowódcy 1. eskadry lotniczej 36. pułku. Celem jest wyznaczenie załogi na jutrzejszy lot z prezydentem do Smoleńska. Dowódca i drugi pilot wiedzą od dawna, że lecą z Lechem...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta