Czego nie chcieliśmy widzieć po 11 września
11 września 2001 r. dobiegła nagle końca epoka po zimnej wojnie, która zaczęła się tak radośnie 9 listopada 1989 r.
Długa dekada od upadku muru berlińskiego do upadku wież WTC przebiegła w USA pod znakiem cięć w wydatkach na wojsko, skandali politycznych oraz ogólnej beztroski. Był to też okres, gdy amerykańska polityka zagraniczna wydawała się dryfować, pozbawiona jednej, naczelnej zasady. Prezydent Bush senior mówił wprawdzie o „nowym ładzie światowym", ale nie prowadził żadnej polityki godnej tego chwytliwego hasła. Prezydent Clinton działał w rozmaitych kierunkach, ale brakło mu sposobu, by to zgrabnie opisać.
Wraz z atakiem al Kaidy na Nowy Jork i Waszyngton z nagła pojawiła się organizująca wszystko zasada. Podobnie jak zimna wojna nowa wojna z terrorem jasno zdefiniowała przyjaciół, wrogów oraz priorytety Ameryki. I podobnie odwoływała się zarówno do amerykańskiego idealizmu, jak i realizmu. Walczyliśmy z prawdziwymi łajdakami, ale zniszczenie al Kaidy w sposób oczywisty leżało w naszym narodowym interesie. Szybkość, z jaką Amerykanie przyswoili sobie nowy paradygmat, była imponująca, choć trochę niepokoiła.
Ataki z 11 września odbiły się echem w wielu sferach życia Ameryki, ale przede wszystkim w polityce Stanów wobec świata zewnętrznego. Amerykanie szykowali się do stawienia czoła nowym wrogom, a potężny tankowiec,...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta