In vitro w klinczu
Nie musicie podzielać mojego poglądu na to, czy zarodek jest człowiekiem, ale jeśli nie umiecie udowodnić, że nim nie jest, musicie go traktować, jakby nim był – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”.
Wszyscy wokół twierdzą, że w Polsce trwa właśnie wojna domowa, że dyskutować to można było pięć lat temu, dziś trzeba łapać za sztandar i tłuc wroga, zanim on zatłucze nas. Jednym z frontów tej wojny jest rozkręcająca się znów od kilkunastu miesięcy bitwa o in vitro. Mam wrażenie, że cały ten spór, jaki toczymy wokół – co za obrzydliwa nazwa – „medycyny rozrodu", znalazł się dziś jednak w martwym punkcie. I niezależnie od ilości energii, którą zainwestowalibyśmy jeszcze w próby zmagań słownych czy prawnych, nie posuniemy się w nim chwilowo ani o milimetr do przodu (a kwestie związane ze sztucznym zapłodnieniem nadal regulować będą – o wstydzie – przepisy o działalności gospodarczej).
Z dala od konkretów
W rękach polityków kwestia sztucznego zapłodnienia z powodzeniem odnalazła się jako kolejny ideologiczny emblemat, który w popękanej posmoleńskiej Polsce pozwala oznaczyć wrogów i przyjaciół. Dolewają raz na jakiś czas oliwy do ognia, by podkreślić potrzebne im do emablowania wyborców elementy ideowego wizerunku. Stroniąc przy tym od rozstrzygnięć. Wiedzą wszak, że gdyby cokolwiek zostało uchwalone, ktoś będzie głośno niezadowolony, więc lepiej bić pianę, rozgrywać frakcje, „poszerzać pole walki", ale trzymać się z dala od konkretów....
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta