Na finał nie puściła mnie mama
22. krotny reprezentant Polski, mistrz kraju, król strzelców ligi, o młodości w Białymstoku i cwaniakach przy piłce.
Rz: Kiedy miesiąc po zdobyciu przez reprezentację Polski Kazimierza Górskiego trzeciego miejsca na mistrzostwach świata rodzi się chłopak, to rodzice muszą myśleć, że właśnie przyszedł na świat drugi Deyna.
Tomasz Frankowski: A wcale nie. Mój tata nie grał w piłkę, nie był nawet kibicem, ale nie zdążyłem o tym z nim porozmawiać, bo odszedł, kiedy miałem 15 lat. Był taksówkarzem, zmarł na zator, nim zacząłem zdobywać medale. Mama dopingowała w sposób niezwykle ekspresyjny. Kiedy widziała w telewizji bramki Grzegorza Laty lub Andrzeja Szarmacha, przyjmowała je wrzaskiem. Sąsiedzi byli przerażeni. Ja miałem wtedy jakieś osiem–dziewięć lat i trochę się dziwiłem, że tak można.
Miał pan rodzeństwo?
O trzy lata młodszego brata. Po śmierci taty pomagali nam wujkowie. To był czas kolejek w sklepach z pustymi półkami i kartkami na wszystko. Szybko dorosłem.
Pan sprawia wrażenie bardzo spokojnego człowieka. Taki pan był na boisku i jest w rozmowie. Zawsze tak było?
Staram się panować nad sobą. Na boisku to nie zawsze było łatwe. Zresztą nosiłem ksywkę Tygrys, co miało charakteryzować mój spryt, szybkość i pazerność na bramki. W szkole zawsze zaliczano mnie do wąskiej grupy podejrzanych. Jak zginął dziennik – Frankowski, jak ktoś włożył...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta