Kaczmarskim w esbeków
Wybory były za kilka dni. To prawda, że wolne tylko częściowo, ale kto się tym przejmował, czuliśmy, że będą jak pięść, która tak mocno walnie system w mordę.
Jednak się zbudziłem. I było to inne przebudzenie, niż wtedy się spodziewałem. Przede mną był ów rok. Rok wielkich nadziei, wielkich oczekiwań i wielkich przemian, które spowodowały, że znów poczuliśmy się ludźmi. Dziś się dziwię pewności, którą wtedy miałem w sobie. Inni się bali, trzęśli ze strachu, nie wierzyli. Ale ja byłem pod tak wielkim wpływem moich mistrzów, że upadek komuny jawił mi się jasno i klarownie, jak koniec jakiegoś niedobrego filmu, z banalnym scenariuszem, w którym wszystko od początku jest jasne. Wiadomo, kto zginie i kto jest sprawcą. Zbrodnia wychodzi na jaw już w pierwszych minutach, a po kolejnych dziesięciu wszyscy wiedzą, że zbrodniarz zostanie złapany.
Komuna skończyła się właśnie tak, reżim pomerdał trochę przedśmiertnie ogonem i zdechł. Na miejsce Jaruzelskiego i jego drużyny weszli Tadeusz Mazowiecki o smutnych oczach, wiecznie wesoły Jacek Kuroń, Geremek i inni artyści, pod rządami których rozpoczęliśmy drogę w naszą międzygwiezdną przyszłość.
Nie tylko kibicowałem tym zmianom, nie byłem jedynie statystą. Po reaktywacji na studiach w pierwszych dniach grudnia...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta