Dwa bieguny przemytu
Przemyt, kontrabanda, szmugiel – te pojęcia kojarzą się źle, ponieważ – z definicji – to, co nielegalne, nie jest dobre. Jak się okazuje – nie zawsze, o czym można się naocznie przekonać po wejściu na zabytkowy parowy rudowęglowiec „Sołdek”, statek muzeum zakotwiczony przed Narodowym Muzeum Morskim w Gdańsku. Prezentowana jest na nim wystawa „Brylanty w orzechach, czyli historia przemytu na Bałtyku”.
Na stronie internetowej muzeum czytamy: „PRL to czas niedoboru na rynku wewnętrznym wielu artykułów. Braki te starali się wypełniać marynarze, którzy jako uprzywilejowani obywatele mogli regularnie wyjeżdżać poza granice Polski. To, co wywozili i przywozili do rodzimego kraju, można zobaczyć na zdjęciach dokumentujących przemycane towary”.
Przemyt nieuchronnie pojawia się tam, gdzie panuje nędza, głód, bezrobocie; przemyt jest dzieckiem wszelkiego rodzaju niedostatku, braku. I właśnie taka była kontrabanda PRL-owska, zwalczana przez władze państwowe, akceptowana i pożądana przez społeczeństwo – do Gdańska i Szczecina zjeżdżało wtedy po zakupy „pół Polski”.
A skoro o pozytywnej wartości szmuglu mowa, oto przykład...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta