Czarna polewka w Berlinie
Pomysł wspólnego muzeum w Gdańsku był dowodem zaufania Tuska do Niemców i wiary, że wciąż gotowi są wybierać eurouniwersalizm zamiast partykularyzmu – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”
Lubią państwo oglądać kluczowe momenty meczu w zwolnionym tempie? Podczas niedawnej wizyty Donalda Tuska w Niemczech jedną z najbardziej obiecujących akcji miała być propozycja zastąpienia „widocznego znaku wypędzeń” w Berlinie wspólnym muzeum II wojny światowej w Gdańsku. Warto się przyjrzeć tej jednej akcji w zwolnionym tempie, aby lepiej zrozumieć, co nas dzieli w relacjach z niemieckim sąsiadem.
Co zawiózł Tusk
Nowy premier słusznie mógł liczyć na to, że po dwóch latach ochłodzenia Niemcy będą skłonne do przyjaznego gestu. Spośród wszystkich konfliktów polsko-niemieckich – takich jak spór o rurę i o roszczenia majątkowe obywateli RFN – najłatwiejsza do osiągnięcia wydawała się kwestia upamiętnienia wysiedlonych. Tuskowi mogło się wydawać, że odwlekanie oficjalnego ogłoszenia przez Angelę Merkel kształtu „widocznego znaku” oznacza, że pani kanclerz nie wyklucza umiędzynarodowienia projektu. Po wyborach do Niemiec udał się jako osobisty przedstawiciel Tuska Władysław Bartoszewski. Media donosiły, że senior polskiej dyplomacji skłonił sąsiadów do odłożenia prezentacji koncepcji „znaku” do momentu wizyty nowego premiera.
Pomysł, aby muzeum w Gdańsku upamiętniało wiele wydarzeń II wojny światowej, a także – w odpowiedniej proporcji – konsekwencje wojny, jakimi stały się deportacje , był odważny. Dobrze oddawał ducha gdańskiego spotkania...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta