Jazz: biznes czy filantropia?
– Na jazzie się nie zarabia. Prowadzimy prywatne domy kultury – mówią szefowie polskich klubów. Muzycy ripostują: – Nasze występy pomagają budować prestiż tych miejsc
Po siedmiu miesiącach reaktywowany w centrum Warszawy klub jazzowy Akwarium wstrzymał działalność. Lokal miał ambitny program, ale powstał na najdroższej powierzchni handlowej w kraju. Zabrakło chętnych na koncerty kilka razy w tygodniu. Bilety kosztowały od kilkudziesięciu do prawie 200 złotych. To kilkakrotnie więcej niż w Krakowie, Olsztynie, Trójmieście czy Poznaniu, gdzie ceny zaczynają się już od 10 zł. – Wbrew powszechnemu przekonaniu słuchacze jazzu nie są bogaci – mówi Grzegorz Młynarski, właściciel Bohema Jazz Club w Olsztynie. – Biznesmeni rzadko kochają jazz, częściej się na niego snobują. A prawdziwi fani zarabiają przeciętnie.
Gwiazdy od święta
Tymczasem właściciele klubów jazzowych zarabiają na wszystkim, tylko nie na muzyce. Bohema jest także restauracją. – Muszę działać dwutorowo – tłumaczy Młynarski. – Gastronomia przynosi dochody, a to, co wydalibyśmy na marketing, inwestujemy w koncerty jazzowe. Same w sobie są świetną reklamą.
Białostocki Odeon to jedyny ważny jazzowy lokal w mieście. – Inni się nawet w ten interes nie pchają...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta