Życie po śmierci
Racją bytu rwandyjskiego państwa jest pamięć o ludobójstwie z 1994 roku. Zamiast przynosić nadzieję na pojednanie, przekreśla to normalne życie dla milionów mieszkańców z plemienia Hutu
– Pewnie myślisz, że to, co stało się w tym kraju przed piętnastu laty, to była afrykańska wersja Holokaustu. W Europie i w Stanach ludzie tak myślą. Tylko że to nieprawda.
– Rozmawiamy w nowoczesnym centrum handlowym w Kigali, w porządnej kawiarni przy znakomitej kawie. Moim rozmówcą jest rwandyjski ksiądz, nazwijmy go Gerard, który nie chce podawać prawdziwego imienia. Za to, co mi mówi, mógłby pójść do więzienia pod zarzutem szerzenia „negacjonizmu” i „dywizjonizmu”. Przy odrobinie szczęścia mógłby wywinąć się kilkumiesięcznym pobytem w obozie reedukacji, gdyby trafił na szczególnie gorliwego sędziego, trafiłby za kraty na wiele lat. Pozostanie więc Gerardem, po co kusić los?
– Ludobójstwo oczywiście miało miejsce, sam cudem uciekłem z kraju do Tanzanii, bo gdybym został, pewnie nie uszedłbym z życiem. Jednak te trzy miesiące w 1994 roku, gdy Hutu mordowali Tutsi w tym kraju, nie wzięły się z powietrza. Rząd próbuje przekonać świat, że ani przedtem, ani potem nikt w Rwandzie nie cierpiał. Że nie było wojny domowej, że wszyscy albo prawie wszyscy Hutu byli mordercami, a Tutsi byli wyłącznie ofiarami. Że teraz żyjemy w pokoju, kraj kwitnie, a o dzielących nas różnicach i państwie policyjnym, które wprowadził tu prezydent Kagame, mówią tylko ci, którym marzy się kolejne ludobójstwo. Nie, to nie był afrykański Holokaust, nawet...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta