Moje dwa lata z Obamą
Dwa lata temu wpisałem swój i adres e-mail na stronie barackobama.com. Nie wysłałem ani jednego listu, nie wykonałem żadnego telefonu, nie wpłaciłem ani dolara. A i tak nie dali mi zapomnieć, jak jestem dla nich ważny
„Czeka nas ciężki bój, wpłać trzy dolary. Barack”. To fragment jednego z ostatnich e-maili, jakie dostałem od prezydenta Stanów Zjednoczonych. Trzeba przyznać, że szef najpotężniejszego państwa na świecie nie miał tym razem wobec mnie zbyt wielkich oczekiwań. W ciągu dwóch lat dostałem od Baracka (chyba jesteśmy już po imieniu), Michelle Obamy, Joe Bidena i dwóch facetów prowadzących im kampanię w sieci jakieś 180 listów elektronicznych. Czuję się ważny.
Ciągle mnie proszą, zachęcają, namawiają. Każdy z e-maili ma mi dać poczucie, że uczestniczę w czymś wielkim. Że ode mnie wiele zależy. Ma mnie zmobilizować do walki, do zaangażowania.
Dostaję masę informacji, prezentacji, filmów, kontaktów. Mogę się włączyć w wiele akcji. Zadać liczne pytania i dać wiele odpowiedzi. Mam wrażenie, że ktoś ciągle o mnie myśli i mnie potrzebuje. Uczestniczę w wielkiej machinie. I wcale nie jestem w niej anonimowy.
Zaczęło się 10 listopada 2008 r., kiedy na fali zwycięstwa wyborczego z ciekawości wpisałem się na stronie barackobama.com.
Razem spłacamy długi
Igor, w ciągu następnych miesięcy i lat chcemy razem dokonać fantastycznych rzeczy” – tak się zaczynał pierwszy e-mail. „Udało się wygrać, ale żeby to było możliwe, Narodowy Komitet Demokratyczny zaciągnął dług. Teraz musimy to uporządkować, więc prześlij proszę 30 USD”. W zamian mogę dostać...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta