Gdzieś na końcu świata
Patagonia jest kolażem budzących zachwyt, następujących kolejno po sobie osobliwości
W dzieciństwie śniły mi się wypatrzone w atlasie zamorskie nazwy: Birma, Wyspy Komandorskie, Kamerun, Indochiny. Ale najbardziej przykuwała moją uwagę Patagonia. Ponad ćwierć wieku temu zmierzyłem się z tą niepokojącą metaforą absolutnej mety na końcu świata, punktu docelowego dla wielu podróżników.
Herman Melville w „Moby Dicku” używa przymiotnika „patagoński” na oznaczenie czegoś niezwykle egzotycznego i niebezpiecznie wabiącego. Patagonia to również historia, tragiczna epopeja pierwszych odkrywców, łowców wielorybów, hodowców bydła, malowniczych awanturników, którzy wylądowali tam, aby rozpocząć nowe życie. Tak jak francuski adwokat Orelie-Antoine de Tounens, który mianował się królem Mapuche, rdzennych mieszkańców południowego Chile. Wybił nawet monetę ze swoim wizerunkiem. Zmarł zapomniany przez swoich poddanych, ale dzisiaj jego potomkowie dochodzą praw do tronu.
Legendarną postacią był rabuś Butch Cassidy. Szukając schronienia, w 1901 r. wylądował w Argentynie, osiedlił się nad Rio Blanco i poświęcił się pracy na roli. Długo nie wytrzymał i po kilku latach powrócił do bandyckiego rzemiosła. Przez pewien czas grasował bezkarnie z bandą po całej Patagonii, wreszcie ślad po nim zaginął. Mówi się, że na stare lata wrócił do ojczyzny. Znane tu jest także nazwisko Szymona Radowickiego, anarchisty polsko-żydowskiego...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta