Ostatni taki romantyk
Krzysztof Kolberger nie żyje. Wybitny aktor i reżyser od 20 lat walczył z nowotworem. Miał 60 lat
Żar romantyczny potrafią zagrać tylko ci, którzy naprawdę nim płoną – to powiedzenie świetnie pasowało do Krzysztofa Kolbergera. Był jednym z ostatnich artystów polskiego teatru, w których płonął romantyczny płomień.
Dostrzegli to profesorowie warszawskiej PWST, m. in. Jerzy Jarocki, a potem dyrektorzy teatrów, w których występował. Przede wszystkim Adam Hanuszkiewicz w Narodowym. To właśnie tu zagrał tytułową postać w „Wacława dziejach” (1973), Sawę w „Śnie srebrnym Salomei” czy wreszcie Konrada w „Dziadach”.
Był pełnym młodzieńczego czaru Romeem w telewizyjnej wersji „Romea i Julii”. Podczas pobytu w warszawskim Współczesnym okazał się świetnym Lorenzaccio w spektaklu Krzysztofa Zaleskiego, a w Ateneum – przejmującym Jamesem Leedsem w „Dzieciach mniejszego Boga” czy Zbigniewem w „Mazepie”.
Powrotem do romantyzmu była niezwykła rola Lucyfera zagrana na Scenie Narodowej w 1999 roku w spektaklu Janusza Wiśniewskiego „Wybrałem dziś zaduszne święto” na podstawie „Samuela Zborowskiego”.
W filmie wydawał się niewykorzystany. Po serii bohaterów romantycznych i współczesnych, nieco zagubionych intelektualistów, zaskoczył wszystkich postacią hitlerowca sadysty w filmie „Kornblumenblau” Leszka Wosiewicza, potem była seria ubeków, rola Bergmana w „Kuchni polskiej” Bromskiego oraz szefa UOP w „Extradycji” Wójcika.
...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta