Cały worek doświadczeń
Justyna Kowalczyk o samotności w Tour de Ski, śpiewaniu przed Alpe Cermis i czekaniu na mistrzostwa w Val di Fiemme
Trener mówi, że to był najłatwiejszy Tour ze wszystkich siedmiu. Zgadza się pani?
Justyna Kowalczyk: Trener ma rację. Poza finałowym biegiem to był najfajniejszy Tour. Najmniej kosztował energii, najlepiej go znosiłam fizycznie i psychicznie. W niedzielę było już gorzej, ale myślę, że da się to łatwo wytłumaczyć. Praktycznie cały Tour przebiegłam sama, to ja ciągnęłam grupę, to ja byłam pod największą presją, na mnie się wszyscy rzucali. Alpe Cemis bolało, ale najważniejsze, że w pierwszych sześciu biegach nie wyrzuciłam energii na darmo.
Rok temu przed finałowym starciem z Marit Bjoergen wstała pani o piątej rano, śpiewała i opisała to potem jako objawy najwyższego stanu podenerwowania. A jak było tym razem?
Trochę pośpiewałam, budziłam się w nocy. Alpe Cermis to jedyny bieg, przed którym się w tym Tourze zdenerwowałam. Nie chodzi o to, jaką ma się przewagę nad rywalkami. Każdy się najbardziej boi nie rywalek, tylko góry, żeby się na nią wdrapać w przyzwoitym czasie.
Ale trener mówi, że pani już lubi tę górę.
Nie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta