Tamtych Mazur już nie ma
Kazimierz Orłoś, pisarz opowiada o Mazurach tuż po wojnie i obecnych problemach regionu.
Rz: Rozpoczął pan już mazurski sezon w swoim Krutyniu?
Kazimierz Orłoś: Wolę mówić jak kiedyś – w Krutyni. Nazwa pochodzi od rzeki. Jest milsza i ładniej brzmi niż Krutyń. Wybieramy się dopiero po Świętach Wielkanocnych.
Kiedy pierwszy raz pan trafił do tej miejscowości?
W 1948 r. ojciec przeczytał ogłoszenie w „Życiu Warszawy": pensjonat na Mazurach, nad rzeką, wśród lasów, zapraszał do przyjazdu na lato. Na list rodziców odpisano, że czekają na nas. Dostaliśmy pokój w domu Frau Szczepek – Mazurki, wdowy z dwojgiem dzieci. Stołowaliśmy się w starym budynku pensjonatu, nad Krutynią. Z naszą gospodynią rodzice rozmawiali po niemiecku, chociaż ona rozumiała po polsku, ale miała trudności z mówieniem.
Jakie to były Mazury?
Zupełnie inny świat. Przede wszystkim było pusto, wieś w lasach, zupełnie odcięta od świata. Nie było drogi asfaltowej ani światła. Po zmroku zapalano lampy naftowe. Dopiero w PRL stopniowo doprowadzono elektryczność, drogę utwardzono asfaltem. Ale w tamtych powojennych latach miejsce miało wyjątkowy urok. Rzeka Krutynia była krystalicznie czysta. Było mnóstwo ryb, które wtedy, jako chłopak i zapalony wędkarz, łowiłem. Wieczorami jedliśmy je usmażone przez Frau Szczepek. Na ryby i na raki chodziłem z miejscowymi chłopakami w moim wieku, z którymi natychmiast...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta