Nieskrępowany liberalizm dobije Unię
Nawet Amerykanie, których trudno posądzać o socjalistyczne ciągoty, po kryzysie w 2008 r. włączyli państwo w politykę rozwoju. W Europie to zablokowano, bo o wszystkim ma tu rozstrzygać rynek – skarży się Jędrzejowi Bieleckiemu Rudy Demotte, premier belgijskiej Wspólnoty Francuskiej.
Rz: Katalonia, Szkocja, północne Włochy – coraz więcej regionów w krajach Unii chce się wybić na niepodległość. Ale tak różne wspólnoty jak Flamandowie i Walonowie wciąż żyją razem w Belgii. Jak to możliwe?
Bo nasz federalizm jest szczególny. Opiera się z jednej strony na przekazaniu kompetencji władzom regionalnym w oparciu o terytorium: myślę np. o infrastrukturze transportowej czy wsparciu przedsiębiorstw. Ale z drugiej strony zakłada oddelegowanie kompetencji strukturom opartym na ludziach, niezależnie od tego, gdzie mieszkają: chodzi np. o szkolnictwo, język. Właśnie dlatego mamy z jednej strony rząd Walonii, z drugiej Wspólnoty Francuskiej. To model, który można zastosować w wielu krajach Unii. Ale niesie on też pewne ryzyko: że struktury regionalne przejmą tyle kompetencji, iż w końcu same staną się państwami.
To właśnie dzieje się w Belgii?
Głównym ugrupowaniem w rządzie federalnym jest Nowy Sojusz Flamandzki (N-VA) – partia, która w artykule 1 statutu zapisała jako cel rozbicie Belgii. Chce to osiągnąć, pozbawiając środków finansowych południową część kraju i doprowadzając ludzi do takiej desperacji, że same będą chcieli się od Belgii odłączyć. To się odbywa przede wszystkim poprzez przebudowę systemu redystrybucji socjalnej. We Francji, w Polsce bogatsze regiony wspierają biedniejsze, ale N-VA dąży...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta