Eurostraszak na wybory
Nic gorszego niż przyjęcie euro nie mogłoby spotkać rządu premiera Mateusza Morawieckiego, ponieważ nie mógłby uprawiać polityki gospodarczej bezkarnie pozbawiającej społeczeństwo jego zasobów.
Euro przewija się ostatnio w dyskursie publicznym jakby nieco rzadziej. Trudno orzec, czy bardziej zadziałało niespełnianie dziś przez Polskę kryteriów z Maastricht, oczywiste choćby przez dwucyfrowa inflację, czy siedem lat obrzydzania społeczeństwu tej waluty przez prezesa Glapińskiego i cały obóz rządzący.
Euro uczyniono wrogiem publicznym, nieomal synonimem znienawidzonej Brukseli i złych Niemców – a bez wroga rycerze prawicy nie mieliby z kim walczyć. Pragmatycznie więc, ekonomiści oraz politycy opozycyjni unikają zderzania się z populistami w tak niewdzięcznym wyborczo temacie. Bo zmasowana propaganda TVPiS i mediów zależnych ekonomicznie od władzy jest na tyle skuteczna w straszeniu społeczeństwa euro, że zyskać punkty wyborcze trudno, a narazić się elektoratowi, który nie ma obowiązku rozumieć praw ekonomii – łatwo.
Dlaczego władza boi się euro
Tematem do dyskusji ze społeczeństwem nie powinna więc być kwestia samego euro, ale dlaczego władza tak desperacko nie chce tego euro wprowadzić?
Euro jako waluta unijna zyskało już raz – całkiem świadomą – akceptację społeczeństwa, gdy w referendum 2003 roku Polacy głosowali za wejściem do Unii Europejskiej. Jeszcze w chwili oddawania władzy przez PO-PSL, euro popierało dwóch na trzech dorosłych Polaków. Po siedmiu latach maglowania...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta