Sikorski poświęcony bez żalu
Lech Kaczyński zawalczył o odbudowanie swojej pozycji wśród europejskich przywódców, a cenę zapłacił Radosław Sikorski. Zresztą cenę iluzoryczną, bo w wyścigu i tak się nie liczył – pisze publicysta
Na szczycie NATO było wielu wygranych: przede wszystkim Anders Fogh Rasmussen, a także Turcja, Lech Kaczyński, Donald Tusk (choć w Strasburgu i Khel go nie było), przywódcy Niemiec, Francji, Stanów Zjednoczonych. Był tylko jeden przegrany: Radosław Sikorski.
Bo jedyną osobą na serio zainteresowaną tym, aby to polski minister spraw zagranicznych objął posadę po Jaapie de Hoop Schefferze, był właśnie sam Sikorski. Nie chcieli tego ani Angela Merkel, ani Nicolas Sarkozy, ani Barack Obama. Nie chciał tego na ostatnim etapie prezydent Kaczyński. Co zaś najważniejsze, nie chciał tego – i to od początku – premier Donald Tusk.
Gdyby Polak miał choćby śladową możliwość wygranej w tym wyścigu, niepoparcie jego starań wyglądałoby w oczach opinii publicznej bardzo źle. Jednak kandydowanie na najwyższe stanowisko w sojuszu północnoatlantyckim było autorskim pomysłem Radosława Sikorskiego, realizującego w ten sposób własne ambicje.
Jednak żeby zrozumieć, na czym polegała gra, trzeba zobaczyć jej szerszy kontekst.
Mówimy Sikorski, w domyśle Buzek
Sikorski traktuje stanowisko ministra spraw zagranicznych jedynie jako wstęp do dalszej kariery. Prezydenckie ambicje ministra są tajemnicą poliszynela. Dla wszystkich jednak – z premierem Tuskiem włącznie – jest jasne, że startując ze swojej obecnej pozycji Sikorski nie miałby szans na ich spełnienie. Nie stanowiłby...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta