Nie rusz Kazika, bo zginiesz
1 września mija 20 lat od tragicznej śmierci Kazimierza Deyny, bodaj najlepszego polskiego piłkarza. Nie byłoby bez niego trzeciego miejsca na mundialu i sukcesów Legii. Kochano go i wygwizdywano za życia, a on nie umiał sobie z nim poradzić
W październiku 1966 roku Kazimierz Deyna przyjechał do Warszawy. Miał 19 lat, ale już sporo doświadczeń. Był największą nadzieją rodzinnego Starogardu Gdańskiego, biła się o niego Lechia Gdańsk z Arką Gdynia, gdy grał w ŁKS ukrywał się przed patrolami WSW, które przypominały mu o konieczności odbycia służby wojskowej. Miał ją odbyć właśnie w Legii.
W mundurze chodził przez pierwszy miesiąc. Trafił do czołowego klubu w Polsce. Już wiedział, na czym polegają zabiegi działaczy, walki polityków, interesy trenerów i kolegów z boiska. Ale skończył tylko zasadniczą szkołę zawodową przy Starogardzkich Zakładach Obuwniczych, a jego podstawową lekturą był „Przegląd Sportowy”. Tak naprawdę życia zaczął się uczyć w stolicy. Zadbali o to jego nowi koledzy, wybitni piłkarze.
Rogale i kaczki
W drugiej połowie lat 60. Deyna stał się największym objawieniem na Łazienkowskiej. Legia nie zdobyła mistrzostwa od roku 1956. Musiała godzić się z supremacją drużyn śląskich, mimo że miała bardzo dobrych piłkarzy. Ambicje wojska i stolicy trzeba było odkładać z sezonu na sezon. Ale od jesieni 1966 roku ludzie zaczęli przychodzić już nie tylko „na Legię”, ale i „na Deynę”, a trzy lata później doczekali się mistrzostwa kraju. Deyna był świętością, wszelkie próby sfaulowania go kończyły się hasłem skandowanym przez kibiców: Deyna Kazimierz, nie rusz Kazika, bo zginiesz!...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta