Salony i antysalony – przymiarka do nienapisanego eseju
Nie ma bardziej zajadłych reakcjonistów niż byli rewolucjoniści, gdy się wreszcie usadzą u władzy. I nie ma bardziej strupieszałego salonu niż były antysalon, gdy już udało mu się zwyciężyć
Pierwsze skojarzenie wykształconego Polaka na słowo „salon” jest oczywiste: „Dziadów część III”, „salon warszawski”, „kilku wielkich urzędników, kilku wielkich literatów, kilka dam wielkiego rodu, kilku jenerałów i sztabsoficerów; piją herbatę przy stoliku”. A pijąc ją, bredzą o Nowosilcowie, który „gustownie ustawiał zabawy”, o modnej literaturze na temat niczego, o swej wyższości i dziejowej roli (szczególnie ci „świeżo awansowani”) tudzież pozycji u dworu. I choć w mickiewiczowskim salonie są („bliżej drzwi”) także literaci młodzi oraz podchorążowie, nakreślony przez Mickiewicza z pasją obraz oderwanej od narodu, zaskorupiałej w nadętej głupocie pseudoelity okazał się tak sugestywny, że zdominował pojęcie „salonu” bodaj już na zawsze.
Dla samego Mickiewicza i jego współczesnych tak kategoryczne potraktowanie salonu byłoby zapewne zbyt radykalne. Oczywiście, romantycy kierowali się zrozumiałą i godną pochwały chęcią wymiecenia z salonów tych, których ich pokolenie zastało „na narodu wierzchu”: kapitulanckiej, a wręcz kolaboracyjnej elity arystokratyczno-ziemiańskiej, uważającej za najwyższe spełnienie uzyskanie wysokiego urzędu lub stopnia oficerskiego u jakiegokolwiek dworu. To samo przecież, co Mickiewicz w sławnej scenie „Dziadów”, Słowacki zawarł w „Przygotowaniu”, gdzie każe diabłom stwarzać nieudacznych polskich przywódców....
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta