Lejdis kontra testosteron
Kilka silnych kobiet zdziałało więcej w sprawie Lance'a Armstronga niż setki kontrolerów antydopingowych
W kolarskim języku nazywa się ich soigneurs. To ładna nazwa dla mało wzniosłego zajęcia. Soigneur jest od wszystkiego. Rezerwuje, odwozi, pierze, masuje, dba o jedzenie. Przynieś, podaj, pozamiataj. Często również: przynieś pigułki, podaj strzykawki, pozamiataj po transfuzjach. Emma O'Reilly, najsłynniejsza soigneur ostatnich miesięcy, wspomina, że choć się przed tym starała bronić, bywała w grupie US Postal również trybem w maszynie dopingu.
Lance Armstrong zapamiętał z ich współpracy tylko tyle, że Emma była „k...ą" i „alkoholiczką". Ona, jego masażystka podczas pierwszego wygranego Tour de France w 1999, a potem jedna z pierwszych osób, które zaczęły demontaż jego legendy, nie potrafi mu się odwzajemnić tak samo jednoznaczną opinią. Miała do niego słabość, ciągle ma. Imponował jej poczuciem humoru i tym, że był tak mocny psychicznie. Najmocniejszy człowiek, jakiego spotkała. Jeśli się zgadzała na pomoc w szprycowaniu, to przede wszystkim dla niego. Nie zarzuca mu wcale, że jest głównym winnym dopingu w kolarstwie. Tylko że się tak świetnie do systemu oszustwa dopasował, rozwinął go i najlepiej ze wszystkich pozował na świętego.
Żon kolarzy, które się sprzeciwiły dopingowi, była garstka. Więcej znalazłoby się wspólniczek w oszustwie
W tamtych czasach nie mówiło się zresztą w peletonie „doping", tylko „program...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta