Martin Luther King bohaterem filmu z oscarową piosenką
„Selma", która jutro wchodzi na ekrany kin w Polsce, to kolejny dowód, że od kilku lat kino amerykańskie próbuje rozliczyć się z rasizmem – jedną z najwstydliwszych kart w historii USA.
Podobnie jak dobrze znane polskim widzom filmy: „Kamerdyner" czy oscarowy „12 Years a Slave", „Selma" także została oparta na faktach. Bohaterem jest doktor Martin Luther King, w postać którego świetnie się wcielił David Oyelowo (na zdjęciu w środku). Reżyserka Ava DuVernay nie opowiada jednak biografii Kinga, skupiła się na marszu protestacyjnym czarnoskórych mieszkańców z Selmy do stolicy stanu Alabama. Martin Luther King zorganizował go wiosną 1965 roku.
Marsz został brutalnie spacyfikowany, trzy lata później King – laureat Pokojowej Nagrody Nobla – został zamordowany. Ale to dzięki jego działaniom nastąpił przełom w walce z segregacją rasową w USA. Czy jednak „Selma" dobrze oddaje atmosferę tamtych lat? Krytycy, także „Rzeczpospolitej", o to się spierają. A „Selma", nominowana w tym roku do Oscara i Złotych Globów w kategorii najlepszy film, w obu przypadkach otrzymała nagrodę tylko za piosenkę „Glory".