„Smoleńsk” – popkulturowy rewanż
Film Antoniego Krauzego trzeba traktować bardziej jak zjawisko społeczne niż dzieło artystyczne – pisze publicysta.
Już przed seansem „Smoleńska" Antoniego Krauzego przypuszczałem, że to, jaki ten film będzie – dobrze lub źle zrealizowany, z porywającą albo nużącą fabułą – w zasadzie może nie mieć znaczenia. Obawiałem się też – pomny obejrzanego zwiastuna i znanych perturbacji z przesunięciem premiery – że może to być artystyczna katastrofa ocierająca się o filmowy kicz.
Szczęśliwie obawy te nie całkiem się sprawdziły. Film ma swoją spójność, zamysł konstrukcyjny i ideę przewodnią, choć całościowo, pod względem estetycznym i warsztatowym, jest raczej nieudany, pozbawiony kunsztu, oparty na zbyt oczywistych kliszach. Nie miejmy jednak złudzeń: to nie artystyczny aspekt „Smoleńska" od tygodnia rozpala do czerwoności rodzimą sferę publiczną. Ten film nie powstał przecież po to, żeby być dobry.
Głos upokorzonych
„Smoleńsk", jak żadna inna polska produkcja fabularna ostatnich lat, dojmująco obnaża przerażającą fasadowość rodzimej debaty publicznej. Można przewrotnie uznać to za jego ukryty walor. Jałowość sporu, który rozgorzał spontanicznie tuż po katastrofie i został podsycony decyzją o pochówku pary prezydenckiej na Wawelu, jest uchwycona w filmie tyleż fotograficznie, co groteskowo. Scena, w której pomiędzy protestującymi pod Wawelem młodymi ludźmi dostrzec można trójkę Azjatów, tylko pozornie wskazuje na realizacyjną fuszerkę czy dyletantyzm ekipy...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta