Czas skończyć z unią szantażystów
Obecność w unii walutowej to rażąca porażka niemieckich polityków. Jesteśmy największą gospodarką Europy, a w EBC mamy do powiedzenia tyle samo co Cypr – mówi prof. Markus C. Kerber z Uniwersytetu Technologicznego w Berlinie. Grzegorz Siemionczyk
Lider rządzącej Polską partii twierdzi, że euro służy tylko najsilniejszym gospodarkom jak Niemcy czy Holandia. Wyliczenia niemieckiego think tanku Centrum ds. Polityki Europejskiej (CEP) zdają się to potwierdzać. Niemcy są głównymi beneficjentami unii walutowej?
To nonsens, który bierze się z wąskiego patrzenia na korzyści i koszty związane z euro. Gdy unia walutowa powstawała, Komisja Europejska oceniała, że przyspieszy ona konwergencję gospodarczą krajów UE. Tymczasem różnice w poziomie rozwoju zaczęły rosnąć. Stało się tak, bo dla niektórych – zwłaszcza Niemiec i Holandii – euro jest walutą za tanią, a dla innych – np. Grecji i Włoch – za silną. W tym sensie Niemcy na euro korzystają: słaba waluta ułatwia naszym firmom eksport. Ale ta korzyść jest niebezpieczna, bo zaburza konkurencję. W przeszłości, gdy marka była za słaba, dochodziło do jej rewaluacji. Uderzało to w eksporterów, ale na dłuższą metę wymuszało wzrost ich produktywności i konkurencyjności opartej na trwalszych podstawach. Tę kursową, złudną korzyść trzeba zestawić z kosztami członkostwa w unii walutowej.
Chodzi panu o koszty pomocy dla państw z południa strefy euro? To formalnie tylko pożyczki.
Nie tylko. Po pierwsze, proszę zwrócić uwagę na nierównowagi...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta