Długa drzemka Prawa i Sprawiedliwości
Każda partia potrzebuje polityków o wyrazistej osobowości. Ale tacy dziwnym trafem prędzej czy później zaczynają prezesowi Kaczyńskiemu działać na nerwy – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”
Odejście Jarosława Sellina z Klubu Prawa i Sprawiedliwości kończy – jak się zdaje – falę odejść z partii Jarosława Kaczyńskiego. Politycy PiS przekonują, że to koniec frondy, a odejście garstki dysydentów i tak nic nie zmienia. Dlaczego jednak Jarosław Kaczyński odepchnął od siebie tak różnych ludzi jak Jerzy Polaczek i Marek Jurek? I jak PiS chce pozyskiwać nowych członków i nowe środowiska?
Kłótnia na całą kamienicę
Zachodzę w głowę, po co Kaczyńskiemu był długi serial pod tytułem: grożenie palcem Ludwikowi Dornowi, Kazimierzowi Ujazdowskiemu i Pawłowi Zalewskiemu, zakończony zresztą usunięciem dwóch wiceprezesów PiS. Trzech polityków nie zrobiło koniec końców nic takiego, żeby z taką determinacją wpierw wykreować ich na awanturników zagrażających jedności partii, a potem demonstracyjnie ukarać.
W wyniku awantury PiS propagandowo poniosło znacznie dotkliwsze straty, niż gdyby zdecydowało się nawet na najostrzejszą powyborczą dyskusję o przyczynach porażki. Tym bardziej że kontestatorzy nie proponowali żadnych radykalnych zmian czy nagłych zwrotów ideowych.
Niedawno politolog Marek Migalski wskazywał w „Rzeczpospolitej” („Smutny los partyjnych rebeliantów”, 17.12.2007), że poza swoją dotychczasową partią dysydenci mają małe szanse na utrzymanie się na politycznym rynku. To prawda. Co jednak ich odejście mówi o...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta