Folk dobry na sen
Lullabies... jest trochę jak niesławny czeski western „Lemoniadowy Joe” – tak absurdalne, że aż śmieszne. Łączy je jeszcze jedno – oba dzieła dowodzą, że pewnych klasycznie amerykańskich schematów po prostu nie da się przeszczepić na grunt słowiańszczyzny. Debiut mysłowickiej załogi jest próbą nawiązania flirtu z poetyką alternatywnego folku i country, co w praktyce oznacza bezrefleksyjne skopiowanie pomysłów takich grup jak Chris & Carla, Slowdive i innych, wydawanych hurtowo w wytwórni Glitterhouse. Ani jeden dźwięk nie jest tu oryginalny, ani jeden pomysł nie wyłamuje się z ogranej konwencji. Przez większą część płyty skromne akordy gitary i wyzuty z ekspresji śpiew Anny Baranowskiej układają się w oniryczne, pozbawione napięcia ballady. Miejscami bywa trochę lepiej – wtedy, gdy muzycy odjeżdżają nieco w zamglony klimat psychodelicznego folku. Zdarza się to jednak tak rzadko, że zanim się na nie trafi, istnieje poważne ryzyko uśnięcia.
Wojciech Lada