Kolejna runda Indiany
Choć ma już 65 lat, Harrison Ford sam zagrał większość niebezpiecznych scen. A jest ich w tym filmie mnóstwo
Czas na nikogo nie czeka, nawet na Indianę Jonesa. Kinomani po raz ostatni widzieli Harrisona Forda we wcieleniu ulubionego archeologa w filmie „Indiana Jones i ostatnia krucjata” (1989), trzecim ze sławnej serii, która rozpoczęła „Poszukiwaczami zaginionej arki” i obejmowała jeszcze „Indianę Jonesa i Świątynię zagłady”. Od tamtego czasu święta trójca złożona z Forda, reżysera Stevena Spielberga i scenarzysty/producenta George’a Lucasa z zapałem mówiła o chęci ponownego posmakowania przygody. Ale rok po roku, scenariusz po scenariuszu któryś z nich stawiał krzyżyk na projekcie.
Wreszcie dwa lata temu wszyscy trzej zgodzili się na jedną z wersji scenariusza. Wyszedł z tego film „Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki”. – Ma właściwe proporcje składników. Z tak dobrym przepisem po prostu musieliśmy pójść wreszcie do kuchni – mówi Ford.
– Filmy z Indianą Jonesem były zawsze kombinacją różnych elementów: przygoda, tajemnicze artefakty z przeszłości, relacje Indiany z jego towarzyszami. Wszystko to miało ważną rolę i w każdej części rzucało coraz to nowe światło na bohatera. To zawsze budzi...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta