Nawet gwiazdy spadają z nieba
Ze Stephenem Dorffem rozmawia Barbara Hollender
Backbeat, 1.25 | Zone Europa | SOBOTA
Rz: „Somewhere. Między miejscami" to film o samotności hollywoodzkiego gwiazdora, ale również o show-biznesie i współczesnej popkulturze. Pana bohater nie czuje się w tym świecie dobrze. A pan?
Ja nauczyłem się w nim żyć i nie ukrywam, że go lubię. Wychowałem się w Los Angeles, w artystycznym środowisku, bo mój ojciec jest kompozytorem. Rodzice zaszczepili w nas miłość do sztuki. Mój brat został muzykiem, ja wybrałem aktorstwo. Matka woziła mnie jako małego chłopca na kursy aktorskie i nawet gdy grałem jak noga, zawsze mi powtarzała, że mam talent. Zacząłem występować w serialach jako nastolatek, szybko trafiłem na duży ekran. Od tej pory jestem w biznesie. Lubię Los Angeles, nawet razem z jego plotkarską atmosferą, lubię plaże Malibu. I kino. Byłoby mi trudno bez niego żyć. Co nie znaczy, że nie przechodziłem w życiu przez ciężkie chwile.
Pana kariera rzeczywiście raz się rozpędzała, raz wyraźnie blakła.
Znam blaski i cienie show-biznesu. Dlatego potrafię zachować dystans do własnej osoby i tego, co mnie otacza. Długo się tego uczyłem. Na początku kariery miałem sporo szczęścia. Ale w Hollywood powodzenia nie kupuje się na zawsze. Bywałem samotny i sfrustrowany. Zwłaszcza wtedy, gdy już wiedziałem, co chcę robić, ale nie dostawałem interesujących propozycji. Wtedy zaciskałem zęby i...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta


![[?]](https://static.presspublica.pl/web/rp/img/cookies/Qmark.png)
