O dialogu społecznym, którego nie ma
Jednym z filarów demokracji w krajach UE jest dialog społeczny. Ale trudno liczyć na dialog w państwie, które instytucje demokracji i praworządność ma za nic, a rząd i prezydent lekceważą parlament, uważając, że władzy wszystko wolno.
Zamiast ustaw mamy rozporządzenia, zamiast projektów rządowych – projekty poselskie, zamiast niezależnych sądów i sędziów, prokuratury i prokuratorów – wszechwładnego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, bardzo zależną Krajową Radę Sądownictwa i niekonstytucyjny Trybunał Konstytucyjny, a kluczowe decyzje zapadają nie w Alejach Ujazdowskich czy na Wiejskiej w Warszawie, ale w baraku przy ulicy Nowogrodzkiej. Ich jedynym celem nie jest dobro publiczne i przyszłość Polski czy Unii Europejskiej, lecz obrona zdobytej władzy w imię nacjonalistycznej i skrajnie konserwatywnej ideologii.
Ale trzeba też otwarcie przyznać, że zły stan dialogu społecznego obciąża także stronę społeczną: organizacje pracodawców i związków zawodowych. Konflikty personalne, słabość części organizacji, brak dobrej ekspertyzy, brak aktywności, widzenie spraw drobnych zamiast strategicznych, fasadowy dialog na poziomie regionalnym, słabe zaplecze administracyjne – to tylko część grzechów strony społecznej.
Jakże byłam naiwna, ciesząc się z nowelizacji ustawy o Radzie Dialogu Społecznego (RDS) i wsłuchując się w deklaracje lepszego praktykowania dialogu społecznego przez Prawo i Sprawiedliwość, składane nieustannie od 2015 r. przez prezydenta, premiera i innych przedstawicieli rządu, a także Piotra Dudę, szefa NSZZ Solidarność. W nowej ustawie rolę patrona dialogu społecznego powierzono...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta