Używamy plików cookies, by ułatwić korzystanie z naszych serwisów.
Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były zapisywane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki.

Szukaj w:
[x]
Prawo
[x]
Ekonomia i biznes
[x]
Informacje i opinie
ZAAWANSOWANE

Zdjęcia lepsze niż opowieści

01 sierpnia 2024 | Dodatek | rp.pl
Operator, autor filmów dokumentalnych i fabularnych Moje myśli zawsze biegną natychmiast do swoistej relikwii, którą przechowujemy u nas w domu: hełmu przedziurawionego pociskiem czołgowym. Należał do mojego ciotecznego dziadka, który zginął w powstaniu. Po tym hełmie moja babcia rozpoznała swojego brata, gdy została poproszona o identyfikację ciała. Nie było to łatwe, bo dziadek stracił głowę w wyniku ostrzału. W mojej babci była duża niezgoda na to, że postanowiono rozpocząć powstanie w Warszawie. Towarzyszyło jej przekonanie, że było nie do wygrania. W jego skutek straciliśmy kwiat młodzieży. Dla mnie twarze tych młodych powstańców to uosobienie Polski, która nigdy nie zaistniała. Polskich rodzin, które nigdy nie zostały założone. Oni sami są dla mnie wzorem patriotyzmu i miłości do ojczyzny, a jednocześnie ich losy – przestrogą przed ślepym zaufaniem do władzy i dowódców. Wynoszę z tego przekonanie, że patriotyzm powinien się zawierać w zdaniu: „Walczcie za ojczyznę, ale wróćcie żywi”. Ojczyzna potrzebuje żyjących. Dla mnie niesamowicie istotne, aby wychowywać nowe pokolenia w duchu tego, że patriotyzm nie realizuje się tylko z bronią w ręku, że patriotyzm to życie dla ojczyzny – to, jakimi jesteśmy Polakami, jak rozwijamy nasz kraj, budujemy naszą społeczność. Gdybym miał nakręcić film o powstaniu, jego bohaterami byliby ludzie z warszawskiej Pragi, gdzie powstanie nie miało szansy się rozwinąć, a jej mieszkańcy – w większości wywiezieni – przeżyli. Historia warszawskiej Pragi pozwala nam snuć domysły, co stałoby się ze stolicą, gdyby powstanie nie wybuchło. muzeum powstania warszawskiego Śródmieście Północne – plac Dąbrowskiego, 2 października 1944 roku. Grupa powstańców z kompanii „Anna” batalionu „Gustaw”. W tle zniszczony wieżowiec Prudential. Autorem zdjęcia jest Wiesław Chrzanowski „Wiesław”
źródło: Rzeczpospolita
Operator, autor filmów dokumentalnych i fabularnych Moje myśli zawsze biegną natychmiast do swoistej relikwii, którą przechowujemy u nas w domu: hełmu przedziurawionego pociskiem czołgowym. Należał do mojego ciotecznego dziadka, który zginął w powstaniu. Po tym hełmie moja babcia rozpoznała swojego brata, gdy została poproszona o identyfikację ciała. Nie było to łatwe, bo dziadek stracił głowę w wyniku ostrzału. W mojej babci była duża niezgoda na to, że postanowiono rozpocząć powstanie w Warszawie. Towarzyszyło jej przekonanie, że było nie do wygrania. W jego skutek straciliśmy kwiat młodzieży. Dla mnie twarze tych młodych powstańców to uosobienie Polski, która nigdy nie zaistniała. Polskich rodzin, które nigdy nie zostały założone. Oni sami są dla mnie wzorem patriotyzmu i miłości do ojczyzny, a jednocześnie ich losy – przestrogą przed ślepym zaufaniem do władzy i dowódców. Wynoszę z tego przekonanie, że patriotyzm powinien się zawierać w zdaniu: „Walczcie za ojczyznę, ale wróćcie żywi”. Ojczyzna potrzebuje żyjących. Dla mnie niesamowicie istotne, aby wychowywać nowe pokolenia w duchu tego, że patriotyzm nie realizuje się tylko z bronią w ręku, że patriotyzm to życie dla ojczyzny – to, jakimi jesteśmy Polakami, jak rozwijamy nasz kraj, budujemy naszą społeczność. Gdybym miał nakręcić film o powstaniu, jego bohaterami byliby ludzie z warszawskiej Pragi, gdzie powstanie nie miało szansy się rozwinąć, a jej mieszkańcy – w większości wywiezieni – przeżyli. Historia warszawskiej Pragi pozwala nam snuć domysły, co stałoby się ze stolicą, gdyby powstanie nie wybuchło. muzeum powstania warszawskiego Śródmieście Północne – plac Dąbrowskiego, 2 października 1944 roku. Grupa powstańców z kompanii „Anna” batalionu „Gustaw”. W tle zniszczony wieżowiec Prudential. Autorem zdjęcia jest Wiesław Chrzanowski „Wiesław”
Fotografka, fotoedytorka, kuratorka wystaw, członkini Związku Polskich Artystów Fotografików. Fotografią zawodowo zajmuje się od 1980 roku Fotografia życia codziennego w niecodziennym czasie. Widzę pięknych, młodych, roześmianych ludzi. Są pełni życia. Wpatruję się w ich twarze i myślę o tym, co ich spotkało. Ci młodzi ludzie brali udział w wielkim zrywie przeciw niemieckim okupantom. Czuję podziw dla tych ludzi, nie dostrzegam na tym zdjęciu cienia strachu. Dostrzegam napis w tle, tuż za bohaterami zdjęcia: „Wyjścia nie ma”. To połączenie ma metaforyczne znaczenie. Żeby dziś opowiedzieć o Powstaniu Warszawskim i dotrzeć z przekazem do młodych ludzi, trzeba użyć więcej niż jednego zdjęcia. W narracji konieczne jest pokazanie codzienności, ale też wstrząsających fotografii ofiar, pożarów, walki, tymczasowych grobów. Dzięki takim szerokim zestawom młodzi odbiorcy mogą spróbować poczuć to, co ich rówieśnicy w trakcie walki. Jestem pewna, że zapis wizualny będzie dla nich łatwiejszy do interpretacji i identyfikacji niż słowo, czyli książki, wspomnienia, opisy. Stare Miasto, połowa sierpnia 1944 roku. Powstańcy z batalionu „Zośka”. Zdjęcie Edwarda Tomiaka
autor zdjęcia: muzeum powstania Warszawskiego
źródło: Rzeczpospolita
Fotografka, fotoedytorka, kuratorka wystaw, członkini Związku Polskich Artystów Fotografików. Fotografią zawodowo zajmuje się od 1980 roku Fotografia życia codziennego w niecodziennym czasie. Widzę pięknych, młodych, roześmianych ludzi. Są pełni życia. Wpatruję się w ich twarze i myślę o tym, co ich spotkało. Ci młodzi ludzie brali udział w wielkim zrywie przeciw niemieckim okupantom. Czuję podziw dla tych ludzi, nie dostrzegam na tym zdjęciu cienia strachu. Dostrzegam napis w tle, tuż za bohaterami zdjęcia: „Wyjścia nie ma”. To połączenie ma metaforyczne znaczenie. Żeby dziś opowiedzieć o Powstaniu Warszawskim i dotrzeć z przekazem do młodych ludzi, trzeba użyć więcej niż jednego zdjęcia. W narracji konieczne jest pokazanie codzienności, ale też wstrząsających fotografii ofiar, pożarów, walki, tymczasowych grobów. Dzięki takim szerokim zestawom młodzi odbiorcy mogą spróbować poczuć to, co ich rówieśnicy w trakcie walki. Jestem pewna, że zapis wizualny będzie dla nich łatwiejszy do interpretacji i identyfikacji niż słowo, czyli książki, wspomnienia, opisy. Stare Miasto, połowa sierpnia 1944 roku. Powstańcy z batalionu „Zośka”. Zdjęcie Edwarda Tomiaka
Fotoreporter. Wielokrotnie fotografował w strefach konfliktów zbrojnych oraz konsekwencje wojen m.in. w Ukrainie, Iraku, Afganistanie Pierwsza refleksja? Jaka piękna architektura Warszawy w tle. Jaka szkoda, że jej już nie ma. Druga refleksja dotyczy tego, jak bardzo amatorsko zbudowane są barykady – z resztek mebli, gruzu. Na szczycie dwóch ludzi, cywilnie ubranych – prowizoryczny opór. To jest zdjęcie o utracie – tego miasta już nie ma. To, co mnie w tym zdjęciu zastanawia, to miejsce, z którego sfotografowano scenę. Autor jest po niewłaściwej stronie barykady, stoi od strony atakujących, czyli Niemców. Pewnie to zdjęcie zostało wykonane w momencie ciszy, zawieszenia w walkach. Mimo to wyjście na drugą stronę musiało się wiązać z dużą odwagą. Osią tego zdjęcia jest jednak barykada, pejzaż miejski, to nie jest zdjęcie akcji. Gdy fotografujesz wojnę, czasem wydarzenia dzeją się w miejscu, w którym jesteś. Najlepiej dla dokumentowania i raportowania tego, co się dzieje, gdy fotograf ma czas i może zrobić wiele kadrów, podejść bliżej do bohaterów, ale też odejść, by pokazać kontekst czy skalę. Ale najczęściej, gdy fotografujesz wojnę, tej możliwości nie ma. Nie działa się według planu, a raczej na ile możliwości daje sytuacja. Śródmieście Północne, 5 sierpnia 1944 roku. Barykada przy ulicy Moniuszki 2a przy wylocie placu Napoleona. Zdjęcie wykonane przez Joachima Joachimczyka „Joachima”.
autor zdjęcia: muzeum powstania Warszawskiego
źródło: Rzeczpospolita
Fotoreporter. Wielokrotnie fotografował w strefach konfliktów zbrojnych oraz konsekwencje wojen m.in. w Ukrainie, Iraku, Afganistanie Pierwsza refleksja? Jaka piękna architektura Warszawy w tle. Jaka szkoda, że jej już nie ma. Druga refleksja dotyczy tego, jak bardzo amatorsko zbudowane są barykady – z resztek mebli, gruzu. Na szczycie dwóch ludzi, cywilnie ubranych – prowizoryczny opór. To jest zdjęcie o utracie – tego miasta już nie ma. To, co mnie w tym zdjęciu zastanawia, to miejsce, z którego sfotografowano scenę. Autor jest po niewłaściwej stronie barykady, stoi od strony atakujących, czyli Niemców. Pewnie to zdjęcie zostało wykonane w momencie ciszy, zawieszenia w walkach. Mimo to wyjście na drugą stronę musiało się wiązać z dużą odwagą. Osią tego zdjęcia jest jednak barykada, pejzaż miejski, to nie jest zdjęcie akcji. Gdy fotografujesz wojnę, czasem wydarzenia dzeją się w miejscu, w którym jesteś. Najlepiej dla dokumentowania i raportowania tego, co się dzieje, gdy fotograf ma czas i może zrobić wiele kadrów, podejść bliżej do bohaterów, ale też odejść, by pokazać kontekst czy skalę. Ale najczęściej, gdy fotografujesz wojnę, tej możliwości nie ma. Nie działa się według planu, a raczej na ile możliwości daje sytuacja. Śródmieście Północne, 5 sierpnia 1944 roku. Barykada przy ulicy Moniuszki 2a przy wylocie placu Napoleona. Zdjęcie wykonane przez Joachima Joachimczyka „Joachima”.
Reportażysta i fotoreporter. Autor książek poświęconych przestrzeni i architekturze To, co rzuca się w oczy, to wiek bohatera. To prowokuje do rozmowy o tym, ile mieli lat uczestnicy powstania i tragizmie tej sytuacji. Druga rzecz, która mnie tu uderza, to pogoda. Sierpniowa Warszawa, w słońcu, potęguje koszmarność tego wydarzenia. Tak młody człowiek powinien być na wakacjach. Został osadzony w tej roli przez jakąś kompletną dziejową pomyłkę. Dodatkowo jest ubrany w taki sposób, że mógłby uchodzić za warszawskiego hipstera. To jest oczywiście dość banalna obserwacja, ale przez tę koincydencję, że świat mody zatoczył koło, nam, współczesnym, jest trochę bliżej do bohaterów z tamtych lat. To wizualne odczytanie jest bardziej przejmujące, bo oni wyglądają jak ludzie, których dziś widzimy na ulicach. Po przyjrzeniu się dostrzegam orzełka na berecie, opaskę na ramieniu i płachty gazet pod pachą. Sposób, w jaki został sfotografowany, w pewnym poruszeniu ciała, sprawia, że przypomina kształtem łopoczącą flagę. Ciekawe jest to, co odczytujemy po latach ze zdjęć i na ile jest to spójne z zamiarem autora. Jakbym w tamtym czasie miał aparat, to byłbym przepełniony strachem, a nie szukał kadrów eksponujących symbol sztandaru. Prawdopodobnie strzelałbym na oślep. Mam takie wrażenie, że to zdjęcie jest zrobione w biegu, szybkie – a jednocześnie bardzo prawdziwe i wiarygodne. Możemy być pewni, że nikt się w tej sytuacji nie ustawił, nie zapozował. Śródmieście Północne, ulica Świętokrzyska, 18 sierpnia 1944 roku. Młody kolporter prasy powstańczej Zbigniew Wojtyniak „Żbik”. Zdjęcie Tadeusza Bukowskiego „Bończy”
autor zdjęcia: muzeum powstania Warszawskiego
źródło: Rzeczpospolita
Reportażysta i fotoreporter. Autor książek poświęconych przestrzeni i architekturze To, co rzuca się w oczy, to wiek bohatera. To prowokuje do rozmowy o tym, ile mieli lat uczestnicy powstania i tragizmie tej sytuacji. Druga rzecz, która mnie tu uderza, to pogoda. Sierpniowa Warszawa, w słońcu, potęguje koszmarność tego wydarzenia. Tak młody człowiek powinien być na wakacjach. Został osadzony w tej roli przez jakąś kompletną dziejową pomyłkę. Dodatkowo jest ubrany w taki sposób, że mógłby uchodzić za warszawskiego hipstera. To jest oczywiście dość banalna obserwacja, ale przez tę koincydencję, że świat mody zatoczył koło, nam, współczesnym, jest trochę bliżej do bohaterów z tamtych lat. To wizualne odczytanie jest bardziej przejmujące, bo oni wyglądają jak ludzie, których dziś widzimy na ulicach. Po przyjrzeniu się dostrzegam orzełka na berecie, opaskę na ramieniu i płachty gazet pod pachą. Sposób, w jaki został sfotografowany, w pewnym poruszeniu ciała, sprawia, że przypomina kształtem łopoczącą flagę. Ciekawe jest to, co odczytujemy po latach ze zdjęć i na ile jest to spójne z zamiarem autora. Jakbym w tamtym czasie miał aparat, to byłbym przepełniony strachem, a nie szukał kadrów eksponujących symbol sztandaru. Prawdopodobnie strzelałbym na oślep. Mam takie wrażenie, że to zdjęcie jest zrobione w biegu, szybkie – a jednocześnie bardzo prawdziwe i wiarygodne. Możemy być pewni, że nikt się w tej sytuacji nie ustawił, nie zapozował. Śródmieście Północne, ulica Świętokrzyska, 18 sierpnia 1944 roku. Młody kolporter prasy powstańczej Zbigniew Wojtyniak „Żbik”. Zdjęcie Tadeusza Bukowskiego „Bończy”
Historyk sztuki, specjalizująca się w fotografii, kuratorka i autorka tekstów Fotografia Stefana Bałuka robi na mnie piorunujące wrażenie, bo jest absurdalna. Przejście przez środek muru, pustą ścianę. Dziwi i przykuwa wzrok. Jakbym patrzyła na zabawę, jakieś podchody. Dopiero po chwili dostrzegam opaski na ramionach, ubiór, czytam opis. Wiem już, gdzie i kiedy zostało zrobione to zdjęcie. Patrzę ponownie i myślę o tym, jak intrygujące jest to, co jest po drugiej stronie muru. Co tam jest? Z samego zdjęcia tego się nie dowiemy, bo autor zamyka drogę interpretacji. Istotna jest tu rola fotografującego – Stefana Bałuka. Onieśmiela mnie jego biografia jako człowieka, jako bojownika o wolność. Był w Związku Polskich Artystów Fotografików, ale nie czuję w tym zdjęciu artyzmu autora. Raczej dokumentację chwili, przejęcie sytuacją. Zaczynam się zastanawiać, dlaczego zrobił to zdjęcie. Komu mogły się przydać takie fotografie, w jakim celu były wykonane? To zdjęcie swoją lekkością bardzo mi przypomina zdjęcia Ireny Kummant-Skotnickiej, która również dokumentowała codzienność Powstania Warszawskiego. Dziś patrzymy na te zdjęcia z inną uwagą, nie jak na dokument z linii frontu, a bardziej portret codziennego oblicza wojny. Dzięki nim zaglądamy za kulisy. I chyba zatrzymują nas na dłużej niż strzelający żołnierz Eugeniusza Hanemana czy kadry Eugeniusza Lokajskiego. Śródmieście Północne, 3 sierpnia 1944 roku. Powstaniec z patrolu porucznika Stanisława Jankowskiego „Agatona” i dwóch łączników przechodzi wybitym przejściem z posesji przy ul. Wroniej. Zdjęcie Stefana Bałuka „Kubusia”, „Starby”
autor zdjęcia: muzeum powstania Warszawskiego
źródło: Rzeczpospolita
Historyk sztuki, specjalizująca się w fotografii, kuratorka i autorka tekstów Fotografia Stefana Bałuka robi na mnie piorunujące wrażenie, bo jest absurdalna. Przejście przez środek muru, pustą ścianę. Dziwi i przykuwa wzrok. Jakbym patrzyła na zabawę, jakieś podchody. Dopiero po chwili dostrzegam opaski na ramionach, ubiór, czytam opis. Wiem już, gdzie i kiedy zostało zrobione to zdjęcie. Patrzę ponownie i myślę o tym, jak intrygujące jest to, co jest po drugiej stronie muru. Co tam jest? Z samego zdjęcia tego się nie dowiemy, bo autor zamyka drogę interpretacji. Istotna jest tu rola fotografującego – Stefana Bałuka. Onieśmiela mnie jego biografia jako człowieka, jako bojownika o wolność. Był w Związku Polskich Artystów Fotografików, ale nie czuję w tym zdjęciu artyzmu autora. Raczej dokumentację chwili, przejęcie sytuacją. Zaczynam się zastanawiać, dlaczego zrobił to zdjęcie. Komu mogły się przydać takie fotografie, w jakim celu były wykonane? To zdjęcie swoją lekkością bardzo mi przypomina zdjęcia Ireny Kummant-Skotnickiej, która również dokumentowała codzienność Powstania Warszawskiego. Dziś patrzymy na te zdjęcia z inną uwagą, nie jak na dokument z linii frontu, a bardziej portret codziennego oblicza wojny. Dzięki nim zaglądamy za kulisy. I chyba zatrzymują nas na dłużej niż strzelający żołnierz Eugeniusza Hanemana czy kadry Eugeniusza Lokajskiego. Śródmieście Północne, 3 sierpnia 1944 roku. Powstaniec z patrolu porucznika Stanisława Jankowskiego „Agatona” i dwóch łączników przechodzi wybitym przejściem z posesji przy ul. Wroniej. Zdjęcie Stefana Bałuka „Kubusia”, „Starby”
Pisarka i dziennikarka, autorka m.in. „Stacji Muranów”, biografii „Lachert i Szanajca. Architekci awangardy” oraz powieści „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie” Co czuję, patrząc na to zdjęcie? To dla mnie pytanie najpierw z poziomu ciała. Obraz pożarów nad dachami miasta sprawia, że nie tylko widzę, ale czuję dym. Zapach płonącego miasta musiał osiadać na włosach i skórze, wchodził też w krwiobieg, wszak oddech to najważniejszy czynnik łączący ciało i umysł. Na dachu jednak można było jeszcze zaczerpnąć powietrza. Móc spojrzeć w dal, swobodnie oddychając – to namiastka wolności. Myślę też o bohaterach książki Jerzego Krzysztonia „Kamienne niebo zamiast gwiazd”, ukrywających się podczas powstania w zasypanej piwnicy domu w innej części Warszawy – na Mokotowie, którzy wiedzą już, że stamtąd nie wyjdą. Stopniowo zaczyna brakować tlenu, a my, czytelnicy, wstrzymujemy oddechy, śledząc ich losy aż do ostatniego tchnienia. Powstanie Warszawskie oglądane na zdjęciach odbiera się najpierw nie na poziomie słów i haseł, ale odczuć cielesnych, które są wspólne ludzkiemu doświadczeniu, poprzedzają emocje. Ciało nie kłamie, chłonie rzeczywistość i reaguje spontanicznie, zanim do akcji wkroczy analizujący sytuację umysł. Wsłuchajmy się w nasze ciała, spoglądając w ciszy na ten zapis. muzeum powstania warszawskiego Stare Miasto, połowa sierpnia 1944 roku. Ulica Kilińskiego, róg ulicy Podwale. Widok z dachu domów w kierunku północno-wschodnim. Na dalszym planie wieże kościoła paulinów przy Nowomiejskiej. Fotografia Wiesława Chrzanowskiego „Wiesława”
źródło: Rzeczpospolita
Pisarka i dziennikarka, autorka m.in. „Stacji Muranów”, biografii „Lachert i Szanajca. Architekci awangardy” oraz powieści „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie” Co czuję, patrząc na to zdjęcie? To dla mnie pytanie najpierw z poziomu ciała. Obraz pożarów nad dachami miasta sprawia, że nie tylko widzę, ale czuję dym. Zapach płonącego miasta musiał osiadać na włosach i skórze, wchodził też w krwiobieg, wszak oddech to najważniejszy czynnik łączący ciało i umysł. Na dachu jednak można było jeszcze zaczerpnąć powietrza. Móc spojrzeć w dal, swobodnie oddychając – to namiastka wolności. Myślę też o bohaterach książki Jerzego Krzysztonia „Kamienne niebo zamiast gwiazd”, ukrywających się podczas powstania w zasypanej piwnicy domu w innej części Warszawy – na Mokotowie, którzy wiedzą już, że stamtąd nie wyjdą. Stopniowo zaczyna brakować tlenu, a my, czytelnicy, wstrzymujemy oddechy, śledząc ich losy aż do ostatniego tchnienia. Powstanie Warszawskie oglądane na zdjęciach odbiera się najpierw nie na poziomie słów i haseł, ale odczuć cielesnych, które są wspólne ludzkiemu doświadczeniu, poprzedzają emocje. Ciało nie kłamie, chłonie rzeczywistość i reaguje spontanicznie, zanim do akcji wkroczy analizujący sytuację umysł. Wsłuchajmy się w nasze ciała, spoglądając w ciszy na ten zapis. muzeum powstania warszawskiego Stare Miasto, połowa sierpnia 1944 roku. Ulica Kilińskiego, róg ulicy Podwale. Widok z dachu domów w kierunku północno-wschodnim. Na dalszym planie wieże kościoła paulinów przy Nowomiejskiej. Fotografia Wiesława Chrzanowskiego „Wiesława”
Stały autor portalu opinii Klubu Jagiellońskiego, członek Klubu Jagiellońskiego Za chwilę ruszą. Nim zobaczą wypalony gmach politechniki, w milczeniu miną barykadę, która przez sześć tygodni wyznaczała granicę jednego ze skrawków wolnej Polski. Dalej, pod niemiecką eskortą, w kierunku alei Niepodległości. Pod gmachem zakładów remontowych Wehrmachtu, po dwóch miesiącach nierównej walki, złożą broń. Przynajmniej tę, której nie ukryli. Przygnębienie, niepewność, ulga? Wszystko to można znaleźć w ich spojrzeniach, choć zdjęcie nie zdradza dramatyzmu okoliczności: skali zniszczeń, wszechobecnego gruzu i swądu spalenizny, przywoływanych w relacjach. Dopiero w Ożarowie zostaną załadowani do wagonów. Wcześniej zobaczą jeszcze rzędy prowizorycznych niemieckich grobów na Woli. Mała chwila żołnierskiej satysfakcji – oni też ginęli. Pierwszy transport trafi do Lamsdorf na Śląsku Opolskim. Kolejne także do innych obozów jenieckich. Przez zastanych tam Polaków zostaną przyjęci albo jako bohaterowie, albo jako „podpalacze Warszawy”. Wkrótce staną przed kolejnym dylematem – czy wracać? Śródmieście Południowe, 4 października 1944 roku. Kolumna powstańców czekająca na wymarsz do niewoli przy ul. Śniadeckich. Zdjęcie Edwarda Wojciechowskiego
autor zdjęcia: muzeum powstania Warszawskiego
źródło: Rzeczpospolita
Stały autor portalu opinii Klubu Jagiellońskiego, członek Klubu Jagiellońskiego Za chwilę ruszą. Nim zobaczą wypalony gmach politechniki, w milczeniu miną barykadę, która przez sześć tygodni wyznaczała granicę jednego ze skrawków wolnej Polski. Dalej, pod niemiecką eskortą, w kierunku alei Niepodległości. Pod gmachem zakładów remontowych Wehrmachtu, po dwóch miesiącach nierównej walki, złożą broń. Przynajmniej tę, której nie ukryli. Przygnębienie, niepewność, ulga? Wszystko to można znaleźć w ich spojrzeniach, choć zdjęcie nie zdradza dramatyzmu okoliczności: skali zniszczeń, wszechobecnego gruzu i swądu spalenizny, przywoływanych w relacjach. Dopiero w Ożarowie zostaną załadowani do wagonów. Wcześniej zobaczą jeszcze rzędy prowizorycznych niemieckich grobów na Woli. Mała chwila żołnierskiej satysfakcji – oni też ginęli. Pierwszy transport trafi do Lamsdorf na Śląsku Opolskim. Kolejne także do innych obozów jenieckich. Przez zastanych tam Polaków zostaną przyjęci albo jako bohaterowie, albo jako „podpalacze Warszawy”. Wkrótce staną przed kolejnym dylematem – czy wracać? Śródmieście Południowe, 4 października 1944 roku. Kolumna powstańców czekająca na wymarsz do niewoli przy ul. Śniadeckich. Zdjęcie Edwarda Wojciechowskiego

Dziennikarki i fotoedytorki Monika Szewczyk-Wittek i Anna Wdowińska wybrały dziewięć fotografii z archiwum Muzeum Powstania Warszawskiego. O tym, jak je dzisiaj odczytują, mówią ludzie ze świata kultury i mediów.

Wydanie: 12939

Wydanie: 12939

Spis treści
Zamów abonament