Panna Andzia ma wychodne
Warszawa da się lubić i niestraszny jej nawrót mody na disco polo. Sztajerski repertuar znów rozbrzmiewa na podwórkach, placach, w knajpach i klubach. Uszczęśliwieni ludzie rwą się zaś do tańca
marcin flint, dominika WĘcŁawek
Termometr wskazuje 30 stopni C. To niby nie tak dużo, ale na rozległym placu przy bazarze Różyckiego nie ma się gdzie schować. Ludzie jedzą pyzy ze słoików, trzymając rozgrzane szkło przez papierowe serwetki. Popijają piwem z pobliskiego klubu Pawiarnia. Pełen przekrój społeczeństwa.
Amok przy Różycu
Okutana w kolorowe chusty babina siedzi na przyniesionym krzesełku, przyglądając się wszystkiemu przez ciemne okulary. Na betonie przykucnęły dzieciaki. Starsza pani chwyta bezpański chwilowo mikrofon i śpiewa czystym, wysokim głosem piosenkę o trochę kochliwej, trochę cnotliwej Andzi z Podwala, adorując młodego jegomościa w kolorowej koszuli i z imponującą rudą brodą. Ten klęka u jej stóp. Warszawiacy klaszczą zachwyceni, turyści patrzą z lekkim niedowierzaniem. Nawet łysi, wytatuowani panowie, z bicepsem o szerokości mięsistego, kobiecego uda uśmiechają się szeroko. Tylko podpita blondynka po czterdziestce zaczyna się awanturować gdzieś z tyłu. Może dlatego, że jej mąż, widząc młodą dziewczynę, krzyczy natychmiast: „Kochanie, tu jestem“. I nagle zaczyna się szaleństwo. Za rozgrzany przez Różyc Orkiestrę tłum biorą się rosyjscy klezmerzy z Nayekhovichi. Wiek, status, wygląd przestają się liczyć. Ludzie łapią się za ramiona. W jednej chwili wymachują nogami w kółku, zaraz potem przemieszczają się wężykiem. Niektórzy...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta