Milczenie polityka
Krzysztof Piesiewicz długo był związany z partiami, których ważnym elementem tożsamości był obyczajowy konserwatyzm. Sam nie podejmował tego wątku, ale też nie dystansował się od niego – pisze publicysta
Sprawę Krzysztofa Piesiewicza można porównać do niedawnej afery Romana Polańskiego. Bo choć w obu tych historiach mamy wiele elementów różnych, to niektóre – istotne – łączą je.
Łączy je obecny w nich wątek seksualny. Łączy gwiazdorski status bohatera. No i przede wszystkim – emocje, jakie wywołała sprawa. Emocje tak silne, że można sformułować hipotezę, iż motywacja stron sporu jest tylko w części ujawniana. Że jakaś jej część pozostaje ukryta.
Kiedy Tomasz Terlikowski pisze, że Piesiewicz powinien odejść z polityki, bo ulegając szantażowi, udowodnił, że się do niej nie nadaje, a pozostając w polityce, naraża kraj na niebezpieczeństwo, gdyż przecież zamiast finansowych szantażystek mógł być obcy wywiad, ma bezdyskusyjnie rację. Dariusz Rosiak, który sprowadza argument Terlikowskiego ad absurdum (nie tylko politycy, ale wszyscy ludzie choć trochę znani publicznie mogą być szantażowani), nie przekonuje mnie. Liczy się stopień społecznego zagrożenia związany z podatnością na szantaż, a ten w wypadku polityka jest w oczywisty sposób największy.
Ofiara pretekstu?
Obrońcy Piesiewicza nie chcą tego zauważyć. I, podobnie jak kilka miesięcy temu obrońcy Romana Polańskiego, narażają się na zarzut tworzenia podwójnych standardów – dla celebrytów i zwykłych ludzi. A ponieważ wielu tych obrońców to właśnie celebryci,...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta