Lepkie ręce pradziadów
Ku uciesze czytelników przytaczamy historyjki o niektórych naszych pradziadach i prababkach, nie zawsze kryształowo uczciwych...
Dziś wejrzymy w ciemne sprawy Warszawy i poświęcimy naszą uwagę głównie oszustwom. Przysłowiowe sprzedanie kolumny Zygmunta to była błahostka w porównaniu z innymi wyrafinowanymi kombinacjami. Ale trzeba było naprawdę mieć pomyślunek, żeby nie wpaść, natomiast głupcy zapełniali strony gazet, o czym poniżej.
Szopenfeldziarze
Gawiedź z XXI wieku sądzi, że zacny zawód szopenfeldziarza polegał na kradzieżach sklepowych. Błąd. Prawdziwy szopenfeldziarz wynosił ubrania i płaszcze założone na siebie, a ukryte pod własną garderobą. To tak, jak czynią niektóre panienki w supermarketach, zabierające do przymierzalni pięć – siedem bluzeczek, a oddające na przykład cztery. Zysk niewielki, a jaki potem może być wstyd...
Drzewiej kradło się znacznie lepsze rzeczy. Doświadczony szopenfeldziarz, wzbudzający wyglądem zaufanie, poszedł do sądu okręgowego, gdzie podając się za adwokata, odwiedził gabinet sędziowski. Akurat nikogo tam nie było, więc piorunem włożył na siebie okazałe futro i czmychnął. Nie wziął jednak pod uwagę zmiany gabarytów. Tymczasem stojący na parterze woźny przypomniał sobie, że pan mecenas przed kwadransem był znacznie chudszy, więc grzecznie przeprosił go, rozpiął mu płaszcz i odnalazł futro. Policja miała twardy orzech do zgryzienia, ponieważ złodziej podawał wymiennie kilka nazwisk i powstał kłopot z jego identyfikacją. Jak się okazało, było to działanie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta