Powolna agonia euro
Funta kłaków niewarte są zapowiedzi rodzimych fanatyków wspólnej waluty, bajdurzących o „pociągu”, do którego trzeba szybko wsiąść, bo inaczej zostanie się na peronie – pisze europoseł PiS.
Donald Tusk zaprosił Polskę pierwszy raz do strefy euro we wrześniu 2008 roku, niespełna rok po tym, jak wygrał wybory parlamentarne. Było to w czasie Forum Ekonomicznego w Krynicy. Najbardziej zaskoczony jego deklaracją był... jego własny minister finansów. Świadczyło to wówczas o jednym: decyzja ta miała charakter nie tyle „merytoryczny", ile czysto PR-owski, propagandowy. Skądinąd jak większość gromkich deklaracji obecnego prezesa Rady Ministrów.
Wówczas Donald Tusk zapowiedział wręcz ekspresowe tempo owego polskiego pociągu do eurolandu: mieliśmy być tam już w 2011 roku! A więc dwa lata temu... Potem doradcy chyba coś szepnęli szefowi rządu, bo wspomniał o kolejnej dacie: 2012. Jego partyjni podwładni, widząc, że Tusk po prostu palnął, zaczęli osłabiać wymowę „deklaracji krynickiej" i usłyszeliśmy kolejną datę: 2013.
Kraina wiecznej szczęśliwości
Potem była głucha cisza, w pocie czoła odkrywano kolejne zbrodnie Jarosława Kaczyńskiego, by, ni z gruszki, ni z pietruszki, nagle oznajmić opinii publicznej, że III RP zamelduje się w strefie euro gdzieś tak około 2015–2016. Oczywiście odbywało się to w retoryce bliźniaczej do tej wcześniejszej, przy wchodzeniu do Unii Europejskiej: „Polska w eurozonie – cacy, Polska poza eurolandem – be", w szczegóły nie wchodzono, a tych, którzy mieli inne zdanie częstowano epitetami...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta