Ślub, jakiego świat nie widział
Zabawa w bronowickiej chacie dzisiaj nie miałaby sensu, bo miasto i wieś świętują inaczej. Weselne zwyczaje łączy jedno: sztafaż stał się ważniejszy niż sedno.
Beata, ładna dziewczyna ze średniego miasta P., wychodzi za chłopaka poznanego w Warszawie na medycynie. Studia już skończone, lecz miłość trwa i ma się dobrze, więc w maju państwo bardzo młodzi biorą ślub. Porządek jest taki: najpierw zamówili salę weselną (padło na hotel pod P.), potem rezerwowali termin w kościele i osoby do obsługi: wodzireja, muzyków, fotografa. Na koniec zostały już tylko takie drobiazgi, jak weselne zabawy czy dobór kwiatów. Uroczystość odbywa się w miesiącu bez r w nazwie, więc wielkiego zamieszania nie było i wystarczyły rezerwacje dokonane półtora roku temu. Jednak dobra nowina ogłaszana jest ledwie z kwartalnym wyprzedzeniem. I dobrze, bo w międzyczasie ślub zdążył zawisnąć na włosku – ostatnia prosta często prowadzi po wybojach – ale szczęśliwie kryzys przedmałżeński został zażegnany. Beata się śmieje, że właśnie zaczyna rozwożenie zaproszeń, więc teraz weekendy i wieczory będzie miała zajęte, co stanowi przyjemność wątpliwą, jednak wartą poświęcenia się. Zaproszeń do rozwiezienia jest ponad sto.
Dla koleżanek ze studiów pochodzących z prowincji to niewielka impreza: one zapraszają po 300 osób, czyli całe wsie i spore rodziny. Ale w miastach gości dobiera się starannie, zamiast zapraszać, jak leci. Rodziców rozpiera duma, że wypuszczają dzieci w świat i oni też chcą decydować o gościach, choć nie są przecież bohaterami uroczystości. Lecz przy tej...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta