Bolid z silnikiem rodzinnego auta
Motoryzacja | Samochody Formuły 1 są teraz bliższe zwykłym pojazdom drogowym niż kiedykolwiek w historii - pisze Piotr Kościelniak.
Piotr Kościelniak
Tego jeszcze nie było. Wyścigi F1 dotąd kojarzyły się z prędkością, rykiem silników (kto był i słyszał, ten wie, że bez zatyczek w uszach wytrzymać się nie da) i hektolitrami paliwa. Nowe regulacje sprawiły, że na torach F1 ścigają się de facto... samochody hybrydowe.
Złośliwi internauci po Grand Prix Australii pisali, że oto ścigały się kosiarki do trawy z silnikiem od motoroweru. Inni mówili o wyścigowych priusach (hybrydowych toyotach bez temperamentu). Jeszcze inni narzekali na „brzydkie" nadwozia bolidów, których przód przypomina „mordę mrówkojada". Christian Horner z Red Bulla przed startem wieszczył, że ekologiczne – oczywiście mowa o ekologii na miarę F1 – przepisy sprawią, iż połowa stawki nie dojedzie do mety, bo zabraknie im paliwa.
Nic takiego się nie stało – choć oczywiście problemy z paliwem były. Pierwszą ofiarą nowych przepisów padł Daniel Ricciardo z teamu Red Bull. Jego maszyna przekroczyła limit maksymalnego przepływu paliwa na godzinę. Zajął drugie miejsce w wyścigu, ale później został zdyskwalifikowany.
Downsizing na torze
Zmiany w przepisach podyktowane są chęcią zbliżenia pojazdów Formuły 1 do samochodów, jakich używają „zwykli" kierowcy. To efekt niechęci największych koncernów motoryzacyjnych do inwestowania w kosmiczne technologie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta