Fikołki na zakręcie
Nie tak miało być: w skokach bez polskich medali. Jutro na 10 km pobiegnie Justyna Kowalczyk.
Relacja z Lahti
Meldunek z trasy narciarskiej wygląda w miarę optymistycznie: Justyna Kowalczyk w niedzielę ruszyła na własne życzenie docierać formę (Józef Łuszczek z trenerem Edwardem Budnym chętniej stosują od lat zwrot: przepalić się) w sprincie drużynowym w towarzystwie Eweliny Marcisz i z tego tarcia wyszło dziewiąte miejsce w finale.
Scenariusz tej konkurencji wygląda tak, że panie (i panowie) wyruszają na pętlę długości 1,3 km naprzemiennie po trzy razy. To coś w rodzaju przedłużonej sztafety, do której słowo sprint tak do końca nie pasuje, gdyż w nogach każdej uczestniczce i uczestnikowi zostaje 7,8 km biegu w tempie szalonym, na pewno dobrym do przepalenia, bo mięśnie rozgrzewają się do czerwoności.
Miłą niespodzianką był sam awans Polek do finału. Pani Justyna była oczywiście głównym motorem tego awansu, pani Ewelina silnikiem wspomagającym, bo to jest młoda siła polskich biegów, ale już po przejściach – kibice miłośnicy mediów społecznościowych zapewne pamiętają jej zdjęcia z minionego roku, ze wspólnego pobytu z Justyną Kowalczyk u doktora Stanisława Szymanika w krakowskim szpitalu św. Rafała, kiedy jedna ratowała chorą piętę, druga kolano.
Scenariusz był dość przewidywalny. Zaczynała Marcisz, dość szybko traciła dystans do liderek. Zanim zniknęła w leśnej przecince, jeszcze z trybun stadionu było widać, że trudno jej utrzymać tempo nawet...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta