Jeździec znikąd wciąż nadjeżdża
Chyba żadnego gatunku filmowego nie żegnano w ciągu ostatnich 30 lat tak często, tak chętnie i tak hucznie jak westernu. Ten jednak zawsze okazywał się nieboszczykiem co najmniej niesfornym.
Dwie najnowsze premiery potwierdzają i poniekąd tłumaczą nieprzemijającą żywotność gatunku. Pierwszy z tych filmów, „3: 10 do Yumy” Jamesa Mangolda, odwołuje się do legendarnego westernu Delmera Davesa z 1957 roku z Glennem Fordem i Vanem Heflinem, których w nowej wersji zastąpili Russell Crowe i Christian Bale. Drugi, „Zabójstwo Jesse’ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda” wyreżyserowany przez Nowozelandczyka Andrew Dominika, stanowi natomiast kolejną pozycję na długiej liście obrazów poświęconych legendarnemu bandycie, który w latach 70. XIX wieku stał się zmorą maszynistów z kompanii kolejowej Union Pacific i woźniców dyliżansów przemierzających zachodnie terytoria USA.
Na przekór faktom Jesse James w amerykańskim folklorze stał się bohaterem kalibru Robin Hooda, a być może nawet pierwszym amerykańskim celebrity, co prawdopodobnie reżyser chciał podkreślić, obsadzając w tej roli Brada Pitta.Ale to nie koniec westernowego miniboomu. W ciągu ostatnich dwóch, trzech lat tak w dystrybucji kinowej, jak i na DVD pojawiło się kilka solidnych, nawiązujących do klasycznych wzorców westernów, jak „Bezprawie” Kevina Costnera, „Zaginione” Rona Howarda, australijska „Propozycja” Johna Hillcoata zrealizowana według scenariusza wokalisty rockowego Nicka Cave’a. W HBO można było obejrzeć głośny serial „Deadwood”, natomiast westernową...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta