Julie Delpy: Zapamiętałam słowa Kieślowskiego
Nie kręcę filmów o człowieku pająku ani o Batmanie. Opowiadam o ludziach. A ludzie, przynajmniej niektórzy, potrafią ze sobą rozmawiać
Nie obawia się pani, że „2 dni w Paryżu” będą porównywane do filmów Richarda Linklatera „Przed wschodem słońca” i „Przed zachodem słońca”?
Julie Delpy: Wykorzystałam to pozorne podobieństwo, gdy zdobywałam na swój film pieniądze. Ale tak naprawdę to są zupełnie różne obrazy. U Linklatera zaprezentowałam romantyczną stronę własnej osobowości, tutaj — tę ciemniejszą i bardziej cyniczną. „2 dni w Paryżu” to historia ludzi, którzy są ze sobą od dwóch lat, ale różnią się znacznie. I to nie wzajemne urzeczenie, lecz raczej konflikt napędza akcję.
Ten konflikt bierze się głównie z różnic kulturowych pomiędzy bohaterami — Francuzką i Amerykaninem. Rzeczywiście aż tak bardzo odczuwa pani te różnice?
Absolutnie tak. Francuzi kochają ideę miłości romantycznej, tęsknoty za czymś, co jest piękne, niemożliwe, nieosiągalne. Doskonale rozumiem sytuację, w której 16-letni chłopak dotknie dłoni dziewczyny, a potem przez pół życia o niej śni. Amerykanie są na to zbyt praktyczni. Żenią się z pierwszą panną, którą poznają w swoim miasteczku, kupują na kredyt dom i płodzą kilkoro dzieci. Lubią, jak wszystko jest zalegalizowane i poukładane. Tymczasem mnie fascynują owoce zakazane. Nawet seks smakuje wtedy lepiej. Uwielbiam rozstania, powroty, to mnie ekscytuje. Może dlatego mam takie zwariowane życie osobiste. Ale to wszystko...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta