Stołeczni kierowcy dmuchają na zimno
Ja rozumiem, że wam jest zimno, ale jak jest zima, to musi być zimno! Takie jest odwieczne prawo natury! – Tak usprawiedliwiał się palacz w słynnym „Misiu” Stanisława Barei. Czy podobnie tłumaczą się kierowcy warszawskich autobusów z nieogrzewania pojazdów?
Poranek. Jadę autobusem nr 510 w kierunku Dworca Centralnego, ze mną kilkunastu zmarzniętych pasażerów.
– Czy pan grzeje? – pytam kierowcę.
– Cały czas grzeję. Na okrągło! – słyszę. I rzeczywiście ogrzewanie jest włączone, tyle że w starym ikarusie zamiast ciepłego powiewu z dmuchawy pod siedzeniem zieje chłodem.
– Instalacja często się psuje. W czasie mrozów z tego powodu do zajezdni zjeżdża codziennie kilkanaście pojazdów – wyjaśnia rzecznik ZTM Igor Krajnow.
Mnie i innym pasażerom takie tłumaczenia nie wystarczają: – Winni są złośliwi kierowcy, nie grzeją, bo oszczędzają na paliwie, żeby dostać premię – grzmimy.
– To bzdura! – odpowiadają. – My się staramy. A to tekturą chłodnicę opatulimy, a to gazetę między szyby włożymy, żeby się okno w czasie jazdy nie otworzyło.
ZTM zapowiadał, że będzie karać przewoźników, którzy oszczędzają na ogrzewaniu. Ale nie teraz. Dopiero w lutym. Bo wtedy kończy się okres rozliczeń kontroli styczniowych. Jest więc szansa, że będzie cieplej. Na wiosnę.