Sprawa Eriki Steinbach. Krajobraz po wojnie atomowej
Wycofanie się Eriki Steinbach z rady „Widocznego znaku” jest dla Polski najwyżej sukcesem taktycznym. W perspektywie strategicznej to porażka – pisze publicysta „Tygodnika Powszechnego”
Broń atomowa to oręż, którego, jak wiadomo, można użyć tylko raz; swoją rolę najlepiej spełnia nieużyta. Podobnie jest w polityce międzynarodowej z szantażem: można po niego sięgnąć w ostateczności, ale trzeba mieć świadomość, iż raz użyty – nawet jeśli będzie skuteczny – pozostawi po sobie poważne skutki uboczne. Podobnie jak w relacjach między ludźmi. Gdy wobec drugiego człowieka użyjemy szantażu, nawet gdy wygramy, nic nie będzie potem takie jak wcześniej – trudno wówczas o zaufanie, dobrą wolę, empatię itd.
Tymczasem to właśnie szantażem rząd Donalda Tuska osiągnął to, że Erika Steinbach została nakłoniona przez swych partyjnych kolegów i koleżanki z CDU do rezygnacji z ubiegania się o miejsce w radzie fundacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie (fundacja ma, jak wiadomo, stworzyć w Berlinie miejsce pamięci o wygnaniu kilkunastu milionów Niemców z Europy Wschodniej po 1945 r.). Tak twierdzą osoby po stronie niemieckiej, znające kulisy ostatnich wydarzeń na linii Warszawa – Berlin.
Spór symboliczny
Politycy w Polsce wolą widzieć w rezygnacji Eriki Steinbach sukces, który – jak stwierdził marszałek Sejmu Bronisław Komorowski w TVN 24 – jest dowodem, iż w Niemczech panuje „głębokie zrozumienie” dla polskiego stanowiska.
A więc: sukces Polski, wygrana w bitwie o pamięć, koniec kariery Eriki Steinbach i tak dalej? Gdybyż to było takie proste. I...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta