Czy wieloryby idą do nieba
Sandefjord, senne miasteczko niedaleko Oslo. Kilkadziesiąt lat temu było portem macierzystym 90 statków wielorybniczych i 13 statków przetwórni. Łowiły one rocznie 10 tysięcy wielorybów
Mało jest równie dramatycznych widowisk jak śmierć ugodzonego harpunem wieloryba. Raniony stara się umknąć pod wodą, ale w końcu traci siły i musi się wynurzyć, by zaczerpnąć powietrza. Miota się, krwawi, wyrzuca nozdrzami fontannę pary wodnej i szkarłatnej posoki. – Nazywaliśmy to płonącym kominem – wyjaśnia drobny, siwy mężczyzna w jednej z restauracji przy nadbrzeżu portu w Sandefjordzie. I, jakby zmieszany, w ciszy, która nagle zapadła, unosi w górę szklaneczkę z bursztynowym aquawitem, starym trunkiem norweskich marynarzy.
W portowych knajpach bawiły się niegdyś załogi statków wielorybniczych. Dziś spędzają tu letnie wieczory zagraniczni turyści i spokojni norwescy mieszczanie. Nie wszyscy chcą już słuchać opowieści weteranów dalekich rejsów o przygodach z czasów wielkich łowów na wieloryby.
W porcie, obok pasażerskich promów oraz setek łodzi motorowych i żaglowych, wyróżnia się groźny kształt z działkiem na dziobie. Pomalowany na szaro, podobny do okrętu wojennego, wybudowany w 1950 r. w Szkocji „Southern Actor”. To najstarszy sprawny statek wielorybniczy na świecie. Byli norwescy wielorybnicy odkryli go ćwierć wieku temu w jednej z hiszpańskich stoczni, z burtą uszkodzoną granatem przez komando Greenpeace. Odrestaurowali go. Cumuje tu dziś jako pamiątka czasów, gdy port słynął jako największa w Skandynawii i jedna z największych na świecie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta