Urodziłem się w domu złym
Wojciecha Smarzowskiego nie interesuje robienie błahych filmów
W czasie stanu wojennego krążył dowcip o małej dżdżowniczce, która rozmawiała z matką. „Mamo, co to jest takie intensywne, zielone?”. „To jest trawa, córeczko”. „A co to jest takie ciepłe i jasne?”. „To jest słońce, córeczko”. „Mamo, a jeśli świat jest taki piękny, to dlaczego my żyjemy w ciemnych korytarzach?”. „Bo to jest nasza ojczyzna, córeczko”.
Tak trochę jest z filmami Wojciecha Smarzowskiego. Jedni robią komedie romantyczne, w których Warszawa przypomina Manhattan, a on filmem wali widza w łeb jak obuchem. W „Weselu”, w „Domu złym” pokazuje mentalność, którą wnieśliśmy z komunizmu w nowy czas: bezinteresowną zawiść, skłonność do korupcji, rozwiązywanie problemów za pomocą strumieni wódki, chciwość spotęgowaną przez kapitalizm.
Czy tylko taka jest Polska? Nie, z pewnością nie. Ale taka też jest. A Smarzowski chce rozmawiać z widzem poważnie: – Robienie błahych filmów mnie nie interesuje. Trzeba wiedzieć, po co wyciąga się kamerę z robura – mówi.
Dziennikarze stale pytają go o to samo: dlaczego nie lubi ludzi. Ma przygotowaną dyżurną odpowiedź: „Rano ich lubię, w południe mam różnie, a wieczorem słabo”. Ale zaraz dodaje, że to rano czasem może trwać rok.
Jest osobny. Z boku środowiskowych układów. Ani młody, ani stary. Ani specjalnie doświadczony, ani debiutant. Ale obie jego pełnometrażowe fabuły są bardzo...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta