Aż nadejdą opętani
Najokrutniejszymi żołnierzami Armii Oporu Pana są mali chłopcy. Mieszkańców Yambio chroni przed nimi tylko pospolite ruszenie złożone z łuczników
Do Yambio, 350 kilometrów na południowy zachód od Juby, można jechać cały dzień autobusem albo lecieć półtorej godziny oenzetowską cessną za 200 dolarów w obie strony. Jeżdżą zwykli ludzie, siostry zakonne i nieliczni zachodni turyści spragnieni przepraw przez rozmyte deszczem drogi, niebezpiecznych wywrotek pojazdów, czekania w buszu na pomoc, która nigdy nie nadchodzi, i innych mocnych wrażeń, o których potem będzie można opowiedzieć znajomym przy dobrej kolacji. Samolotami latają zwykle pracownicy ONZ i organizacji pomocowych, politycy, dziennikarze i gwiazdy Hollywoodu, które na własne oczy chcą zobaczyć nędzę Afryki. Z tym że do Yambio jeszcze żadna wielka gwiazda nie dotarła. Politycy, nawet południowosudańscy, też rzadko tu bywają. Z pozarządowych organizacji pomocowych znalazłem jedną – Lekarzy bez Granic. Amerykanin z rozbieganymi oczami, z którym przez chwilę rozmawiałem, sprawiał wrażenie, jakby cierpiał na połączenie depresji z ADHD. – It’s tough here, man – powtarzał, przestępując z nogi na nogę. Ciężko tu jest, nie da się wytrzymać. Uspokoił się na moment, gdy spytałem, ile jeszcze mu zostało. – Dwa tygodnie, dwa tygodnie, i wracam! – mówił z promienną twarzą. – Bardzo interesujące doświadczenie, ale chyba go nie powtórzę.
Jest też UNICEF i baza ONZ, która przypomina porzuconą zajezdnię MPO na Polu Mokotowskim – jakieś zardzewiałe...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta