Wielki pech Dynasów
Przed wojną Dynasy były najsłynniejszym sportowym terenem stolicy. Przetrwały do dziś, tylko że jest tam klepisko, którego nikt od ponad 70 lat nie zagospodarował.
W zimę szło się na Dynasy pojeździć na łyżwach. Grała muzyka, wokoło stały pawilony, w których można było nie tylko przebrać się, ale i ogrzać, odpocząć, a nawet zjeść. Jak wynika ze starej grawiury, teren oświetlał ruchomy reflektor elektryczny, będący nie lada atrakcją. Z planów wynika, iż był tam własny agregat, zasilający oświetlenie łukowe.
Gdyby dziś ktoś chciał przywrócić tradycyjną funkcję temu miejscu, to miałby jeszcze szanse, bo po dawnym torze kolarskim opasującym jeziorko (w zimie – ślizgawkę) są ślady. I można by je reaktywować. Ale wszyscy bronią się przed wspomnieniem Dynasów, bowiem kwestie własnościowe nie do końca zostały wyjaśnione, a zorganizowanie tam terenu rekreacyjnego spotkałoby się zapewne z protestami okolicznych mieszkańców. W efekcie mamy u dołu warszawskiej skarpy wielki, pusty plac.
Pogromca tygrysa
Nazwa tego miejsca wzięła się od księcia von Nassau-Siegen, który to korzystnym małżeństwem wszedł w posiadanie terenu. Karla Otta nazywano z francuska de Nassau, co oczywiście spolszczyła stołeczna publiczność. Książę znany był z wyczynów myśliwskich oraz pasji podróżniczej; podobno własnoręcznie zabił dzidą tygrysa, o czym informowały ówczesne media, a więc gazety oraz plotki. Taka przeszłość wraz z dobrym nazwiskiem...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta