Jajka sadzone na żelazku
Przywoziło się z zagranicy parę naciągów, kilka rakiet, szło z nimi w Aleje Jerozolimskie 25 do Olejniszyna albo do Zarębskiego z Legii. On kupował wszystko na pniu. Tak się żyło. Nie było sponsorów – mówi Stanisław Szczukiewicz, były tenisista, trener i biznesmen.
Plus Minus: Co urodzonego w Brześciu nad Bugiem chłopaka rocznik 1939 pociągnęło po wojnie do tenisa?
Urodziłem się w Brześciu, bo mój ojciec został tam wysłany ze stolicy, by zakładać banki spółdzielcze. Jak wybuchła wojna, to wróciliśmy ostatnim pociągiem do Warszawy, by zobaczyć, że z domu na ulicy Szwedzkiej tylko brama została. Mieszkaliśmy więc w Radzyminie, ale zaraz po wojnie ojciec dostał posadę w Gdyni. Ponieważ byłem astmatykiem i lekarze dawali mi niewiele lat życia, nie wolno mi było nawet szybciej podbiec. Więc po cichu, w tajemnicy przed rodzicami, zacząłem pływać. Zostałem nawet mistrzem Gdyni. Basen miałem jednak tylko zimą, kryty, w Szkole Rybołówstwa Morskiego. Zacząłem więc także grać latem w tenisa.
To wyjaśnia, dlaczego, ale nie wyjaśnia, jak i za co.
Z innymi chłopakami podawaliśmy na gdyńskich kortach piłki, gdy grali tam miejscowi dżentelmeni. Oni grali z reguły 15–20 minut, nie więcej. Mieli bowiem intensywne wieczory, popijali, to my ich pytaliśmy, czy możemy rakietę. Oczywiście – bierzcie sobie. Oni gadali, my graliśmy. Wygrałem turniej pierwszego kroku zbieraczy piłek i tak to się zaczęło. Potem szybko przeniosłem się do Sopotu, tam już miałem trenera, Jana Korneluka.
Ile miał pan wtedy lat?
Dwanaście. Zacząłem za późno. Ciągle mi brakowało przynajmniej jednego roku, żeby...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta