Multipleksy, czyli kinowe zło wcielone
Multipleksy wkroczyły do stolicy dziesięć lat temu. Miały „zniszczyć” ambitne kino. Tymczasem dziś w jednym z nich zaczyna się 24. Warszawski Festiwal Filmowy.
W Warszawie jest 111 wielkich ekra-nów, przed którymi jednocześnie może zasiąść blisko 25 tys. osób. To wynik dziesięcioletniej inwazji multipleksów na stolicę. Mamy wygodniejsze fotele, doskonały obraz, wyrazisty dźwięk i kilka seansów do wyboru o jednej godzinie. Same luksusy. Niestety, trzeba za nie słono zapłacić, bo aby kino wielosalowe na siebie zarobiło, musi je rocznie odwiedzić milion widzów. Nie minęły więc dwa lata od powstania pierwszego multipleksu, a ceny biletów wzrosły aż dwukrotnie. Dziś na rodzinną wyprawę z dwójką dzieci w weekendowy wieczór trzeba przygotować 100 zł. Są też inne koszty tej transformacji. – Przede wszystkim popularyzacja popcornu! – twierdzi krytyk filmowy Tomasz Raczek. Ale nie tylko.
Klęska urodzaju, czyli złote lata Feminy
Historia warszawskich multipleksów nie zaczyna się od popcornu, ale od Feminy. Tu w 1996 roku do czterech sal wprowadzono najnowsze technologie. – Dźwięk rozchodził się z każdej strony, obraz był jak żyleta – wspomina dyrektor kina Edward Dury. Trzy lata później Femina miała najwyższą frekwencję w Polsce. Rocznie odwiedzało ją 500 – 600 tys. widzów. Wtedy, na drugim końcu Warszawy, pojawiła się konkurencja – Multikino na Ursynowie. Pierwszy multipleks z prawdziwego zdarzenia. 12 sal. Największa z nich mieszcząca 519 osób. Tylko o 55 widzów mniej niż wejdzie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta