Anarchia 2.0
Systemy obalają ludzie, a nie portale internetowe, zresztą Julian Assange nie jest chyba na tyle naiwny, by wierzyć w swoje własne manifesty
Jeśli ktoś do niedawna miał jeszcze wątpliwości, to teraz ma jasność: w Internecie nie ma tajemnic. Nie istnieje nic takiego jak „bezpieczne archiwum elektroniczne”, nie ma instytucji, która z czystym sumieniem może powiedzieć swoim klientom: u nas wasze informacje są tajne. Sformułowanie „tajemnica korespondencji elektronicznej” z hukiem dołącza do największych oksymoronów, jakie mogą przyjść człowiekowi do głowy, takich jak „humanizm socjalistyczny”, „centralizm demokratyczny”, że nie wspomnę o „piwie bezalkoholowym”. To wszystko przez WikiLeaks, portal, który wszedł w posiadanie ponad 250 tysięcy amerykańskich szyfrówek dyplomatycznych, i jego założyciela Juliana Assange’a, uznawanego za mesjasza wolnego świata albo terrorystę, którego należy się pozbyć – zależy od tego, kto uznaje.
Larum dla Amerykanów
Przecieki z serwisu WikiLeaks są pierwszą tak poważną i wielowątkową konfrontacją między światem tradycyjnego porządku, reprezentowanym przez dyplomację amerykańską, a światem internetowej wolności, chaosu i anarchii, której uosobieniem jest Julian Assange i jego portal. W pierwszej odsłonie tej konfrontacji medialne trąby grały larum dla Amerykanów. I nie chodzi tu o treść tych depesz. W istocie, jak pisał Fareed Zakaria w magazynie „Time”, przecieki pokazują, że „Waszyngton prowadzi mniej więcej taką samą politykę prywatnie, jak deklaruje to...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta