Barcelona: karuzela bez końca
Barcelona – Manchester 3:1. Puchar wraca do domu. Nie ma dla niego lepszego miejsca niż Camp Nou
Korespondencja z Londynu
Już kiedyś ten finał widzieliśmy. Wynik był inny, inni strzelcy goli, ale wrażenie to samo co z rzymskiego Stadio Olimpico w 2009 r.: że cokolwiek by piłkarze Manchesteru United zrobili, Barcelona znajdzie odpowiedź, która rzuci ich na łopatki. W Londynie zrobili może nawet więcej niż w Rzymie. Dłużej trwała ich początkowa nawałnica, potrafili też dzięki Wayne'owi Rooneyowi wyrównać po pierwszej straconej bramce (Ryan Giggs, który mu podawał, był na minimalnym spalonym). Ale gdy po kwadransie bezradności Leo Messi, Andres Iniesta i Xavi odszukali się nawzajem na boisku i zaczęli grę podań, którą Alex Ferguson nazywa karuzelą, rywalom zrobiło się słabo. Na początku drugiej połowy powiedzieli: my wysiadamy, bawcie się dobrze.
Opera bez primadonn
O Xavim Hiszpanie napisali po meczu, że był sir Xavim.
Iniesta grał słabiej, niż potrafi, ale i tak lepiej niż każdy piłkarz rywali poza Rooneyem. A Messi był królewski: cofał się pod linię środkową, by wyciągnąć drużynę z zastawianych przez United pułapek, pomagał w rozgrywaniu, spychał rywali pod pole karne, podpisał się pod wszystkimi bramkami dla Barcelony, a tę najważniejszą, na 2:1, zdobył sam. Na
Wembley nie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta