Energia jądrowa kontra człowiek
W wyniku wypadku jądrowego promieniowanie jonizujące lub substancja radioaktywna przedostaje się do otoczenia. Czasem winny jest los, natura, ale częściej odpowiedzialność ponosi człowiek.
3 stycznia 1961 r., około godziny 21.10, pierwsi ratownicy dotarli na miejsce zdarzenia. Wezwał ich automatyczny alarm przeciwpożarowy umieszczony w stacjonarnym reaktorze jądrowym małej mocy (SL-1). Znajdował się on 65 km na zachód od Idaho Falls, w stanie Idaho. Już z daleka dostrzegli słup pary unoszącej się nad mierzącym 15 m budynkiem przypominającym silos. Nie zaniepokoiło ich to, bo przy temperaturze niższej niż -20 stopni Celsjusza było to zjawisko zwyczajne, które już wiele razy widzieli. Ich spokój ulotnił się w chwili, gdy zbliżyli się do klatki schodowej budynku. Detektory oszalały, wskazując bliski śmiertelnemu poziom promieniowania.
Dopiero o 22.45, po założeniu kombinezonów ochronnych, ratownicy mogli ocenić zniszczenia. Poziom promieniowania był jednak tak wysoki, że w budynku mogli spędzić jedynie minutę. Okazało się, że rdzeń SL-1 jest zrujnowany. Udało im się wydobyć ciało martwego Johna Byrnesa, a także Richarda McKinleya, który zmarł w ciągu kilku minut. Nigdzie jednak nie można było znaleźć trzeciego operatora, elektryka Richarda Legga. Znalazł go jeden z ratowników, który spojrzał na sufit nad szczątkami okaleczonego rdzenia. Jego ciało było dosłownie wprasowane w konstrukcję budynku.
Mały reaktor, mały kłopot
Lata 50. to okres nakręcania zimnowojennej histerii. Armia...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta