Rdza października
Rdza października barwi liście,
zagląda w każdą dziurę; dzieci
wracają ze szkoły, w domach
gotują się kartofle, ostatnią
śrubę przykręcają w fabryce,
jeszcze chwila i zawyją syreny.
Zaraz potem na ulicę wyleje się
pochód ojców i braci starszych;
jedni pomaszerują do knajpy,
inni, jak zawsze, powloką się
nad rzekę do portu, popatrzeć
na kutry odpływające donikąd.
Za miasteczkiem płoną ogniska,
przewalają się chmury wron
nad polami, z dymem miesza się
ziemisty pył; wiatr rozsypuje
popiół, później ucieka do lasu,
nieruchomieje wśród świerków.
W opuchłej ciszy nawołują się
głosy, to my, szukamy siebie
i znajdujemy siebie; nic z tego
nie rozumiejąc, staję się tym,
kim jestem, nie będę nikim
więcej, zaledwie garścią piachu.
Rdza października porządkuje
prawa i zasady, kruszy żelazo,
wątpiącym przywraca wiarę
w cichą dobroć natury; osiada
na wargach, rozkrusza żyły,
we władanie bierze nasze myśli.